Wiadomość o śmierci gitarzysty 6 lutego 2011 r. w hotelu pod Malagą, gdy miał ledwie 58 lat, była wstrząsem dla świata rocka i bluesa. Badania wykazały zbyt duże spożycie alkoholu, choć przyjaciele zaklinali się, że Gary zaczął spokojne życie. Każdy, kto choć raz słyszał, jak śpiewa i gra wiedział, że to człowiek wulkan. Każdy album był erupcją talentu i emocji. Serce tego nie wytrzymało.
Moore (1952) pochodził z Belfastu, ale mając 16 lat, przeniósł się do Dublina, by dołączyć się do grupy Skid Row, której wokalistą był Phil Lynott. Moore pokochał szczególnie model gitary Gibson Les Paul z 1959 roku – słynący z soczystości dźwięku blues-rockowy odpowiednik słynnych skrzypiec Stradivariusa.
Czytaj więcej
Pierwsi o cenach biletów na Taylor Swift 2 sierpnia 2024 mają się dowiedzieć fani, którzy zarejes...
Na tej gitarze grał pierwszy mistrz Gary’ego, wielki Peter Green, któremu bluesową sławę zawdzięczał Fleetwood Mac, a wcześniej kontynuację sukcesów Bluesbreakers Johna Mayalla. Wyjątkowe brzmienie instrument miał zawdzięczać majsterkowaniu Greena, który grzebiąc w gitarze, przekręcił zamontowany w niej magnes. Gdy Green zaczął mieć kłopoty zdrowotne, Moore odkupił gitarę za 110 funtów i zachwycał fanów grą przez ponad 30 lat.
Z największymi
Moore zawdzięczał Greenowi mistrzowską lekcję i instrument, lecz również rekomendację, która pomogła zespołowi Skid Row podpisać kontrakt z CBS. Potem posypały się zaproszenia do Colosseum II, ale ważniejsze było to z Thin Lizzy, najsłynniejszej irlandzkiej formacji przed U2.