Okazuje się, że legalny biznes może czerpać korzyści z istnienia szarej strefy nawet w sytuacji, kiedy jest to jego bezpośrednia konkurencja. Kelly Merryman, wiceprezes Netflix, przyznała ostatnio, że jego firma bacznie przygląda się pirackim serwisom BitTorrent. Cel jest prosty. W ten sposób spółka może szybko i za darmo dowiedzieć się, co aktualnie najlepiej sprzedaje się w Internecie i na podstawie takich informacji może podejmować własne decyzje zakupowe.

- Zanim coś kupimy sprawdzamy, jak dany produkt radzi sobie na pirackich stronach – stwierdziła Merryman. Jako przykład podaje serial „Prison Break", którego popularność na stronach z torrentami sprawiła, że pojawił się on także w ofercie firmy. Takie działania nie są jednak regułą. Wiceprezes Netflixa przyznaje, że sama liczba pobrań nie wystarczy. Ważna jest także treść programu. Jako kontrprzykład podaje talent show „The Voice".

- Jest jednak wiele programów, których na pewno nie kupimy tak jak np. „The Voice". Tego typu programy najlepiej oglądać na żywo i przez to zupełnie nie pasują one do naszej oferty – tłumacz Merryman.

Wykorzystywanie serwisów pirackich do zbierania informacji ma jeszcze jedną wielką zaletę. Pozwala spółce skuteczniej walczyć z nielegalną konkurencją. Co ciekawe Netflix wygrywa tę walkę. Reed Hastings, prezes spółki, tłumaczył to niedawno w ten sposób, że korzystanie z jego serwisu jest dużo łatwiejsze niż z BitTorrent. Flagowym przykładem jest Kanada.

- W Kanadzie ruch na serwisach BitTorrent spadł o około 50 proc. od wejścia Netflixa na ten rynek około trzech lat temu – wskazuje Reed Hastings.