Detektywi nowej ery

Serial CSI zna sporo osób. Crime Scene Investigation to dosłownie oględziny miejsca zbrodni przez kryminologów. Czas na jego społecznościową odsłonę.

Publikacja: 22.03.2014 15:46

Crowd-sourced investigation to śledztwo prowadzone siłami internautów

Crowd-sourced investigation to śledztwo prowadzone siłami internautów

Foto: www.sxc.hu

Specjaliści z serialu na miejscu zbrodni zbierają wszelkie ślady, fotografują, mierzą, ważą, itd. Potem wszystko, co się da, pakują do przezroczystych foliowych woreczków i w laboratorium składają w jedną całość. Po milionach godzin spędzonych nad mikroskopem i trójwymiarowymi wizualizacjami odkrywają pół linii papilarnej potencjalnego przestępcy pozostawionej na bryle błota, w policyjnej bazie odkrywają kontakt do jego współlokatora z czasów przedszkolnych i gotowe. Wiadomo, że mordercą jest człowiek w czerwonym kapeluszu! (zgodnie z zasadą z filmu „Brunet wieczorową porą"). Na ekranie te wszystkie nieprawdopodobne możliwości jednostki CSI mają sens i wciągają na tyle, że serial doczekał się aż 3 edycji. Po pierwotnej dziejącej się w Las Vegas nakręcono odcinki w Miami oraz w Nowym Jorku. Rok temu mieliśmy do czynienia z CSI: Boston.

Detektyw z Facebooka

Ta edycja jest inna. Społecznościowa, zgodna z trendami, robiona dla ludzi i przez ludzi, tania, szybka i... całkowicie nieskuteczna. W bostońskim CSI akronim oznacza dosłownie crowd-sourced investigation, czyli śledztwo prowadzone siłami internautów, zwykłych użytkowników. Crowd-sourcing to jeden z modnych trendów – można dzięki niemu zbierać fundusze na projekty, którym trudno byłoby przebić się przez korporacyjne procedury. Można próbować zbierać środki na wydanie płyty, nakręcenie filmu, czy nawet stworzenie książki. Można także nieźle oszukiwać i nie robić z zebranymi od internautów pieniędzmi kompletnie nic. Historia zdążyła poznać już każdy przypadek, z najbardziej znanego źródła crowd-fundingowych pomysłów, amerykańskiego serwisu Kickstarter świat co jakiś czas obiegały budujące wiadomości o tym, że pewna gra ma już kilka milionów dolarów wsparcia, że gadżeciarski zegarek ma tych milionów jeszcze więcej, że rewolucyjna konsola, na którą będzie można samemu pisać gry pobiła poprzedni rekord. I tak dalej. Takie projekty czasem działają, ale przeważnie okazują się kompletnymi niewypałami. Ponieważ szczęściu trzeba pomagać, a społeczność internetowa pozostawiona sama sobie jest równie wiarygodna, co dziecko obiecujące, że na imprezie będzie się grzecznie zachowywać. Tak też zdarzyło się w Bostonie.

Chaotyczne śledztwo

Gdy trzeba było namierzyć zamachowca lub zamachowców odpowiedzialnych za masakrę podczas najstarszego amerykańskiego maratonu, do akcji ochoczo przyłączyli się internauci. W pierwszej kolejności ci, którzy byli bezpośrednio na miejscu i dysponowali zdjęciami sprzed eksplozji. Okazało się, że na jednym zdjęciu można znaleźć maleńką twarz „zamachowcy w białej czapce" (jak z początku nazywało Dżochara Carnajewa FBI). Był to sukces, za który podziękował amerykański rząd i jednocześnie też i gwóźdź do trumny dalszej akcji internautów. Każdy, kto żyw, mógł stać się chociaż na chwilę porucznikiem Columbo i Kojakiem w jednym. Bez wytartego prochowca, lizaków i łysiny. Przed monitorem własnego komputera społeczność serwisu Reddit przerzucała się domysłami i poszlakami w błyskawicznie stworzonym wątku Findthebostonbombers, czyli znaleźć bombiarzy z Bostonu. Z fatalnym efektem, ponieważ ich śledztwo doprowadziło do wszystkich, tylko nie do braci z Czeczenii, za którymi szła obława agentów federalnych. Internauci wskazywali na 22-latka, Sunila Tripathiego, 17-letniego Salaha Barhouna, tajemniczego faceta-w-białej-czapce-i-czarnej-kurtce, w-zielonej-kurtce i z-niebieską-torbą. Wszystko elegancko podane w osobnym wątku na forum, ze zdjęciami, narastającą agresją internautów wobec tych przypadkowych osób i sporymi kłopotami, które mogły potencjalnie na nich spaść. Wszystko przez nadgorliwych detektywów 2.0.

FBI na szczęście poradziło sobie we własnym swoim tempie. Skorzystano z technologii rozpoznawania twarzy – raczkującej na obecnym poziomie rozwoju, ale i tak w miarę przydatnej do dopasowywania rozmazanych pikseli z kamer przemysłowych do konkretnych osób – efekt śledztwa wszyscy znamy. Najbardziej zaangażowani we własne pseudodetektywistyczne tropy internauci przyznali się do głupich czynów i przeprosili „podejrzanych" oraz ich rodziny. Obecnie społecznościowe śledztwo ma okazję do zrehabilitowania się za bostońską wpadkę.

Detektyw Tomnod

Tym razem detektyw prowadzący akcję nazywa się Tomnod i chodzi o znalezienie jakiegokolwiek śladu po zaginionym samolocie malezyjskich linii lotniczych. Choć minął pierwszy tydzień od utraty kontaktu z samolotem, wciąż nie wiadomo, co się mogło z nim stać. Co więcej, informacyjnego bałaganu jest coraz więcej, a strona malezyjska przyznaje się do kolejnych niedociągnięć. Lot MH 370 miał podobno z niewyjaśnionych przyczyn zmienić kurs i przelecieć nad jednym z głównych miast Malezji nie wywołując żadnej reakcji sił powietrznych. Zgodnie z procedurami każdy lot, który nagle zmienia kurs, nie ma odpowiedniego pozwolenia na pokonanie danej trasy albo zwyczajnie nie ma z nim kontaktu, musi przyciągnąć uwagę jednostki odpowiedzialnej za obronę powietrzną. Radary wychwytują odpowiedni sygnał, specjalistyczny sprzęt robi złowrogie „piiiing", a myśliwce stają w gotowości do natychmiastowego poderwania, by nieznaną maszynę przejąć. Malezyjscy żołnierze z takiej jednostki zmianę kursu widzieli i nie zwrócili na ten fakt najmniejszej uwagi.

Społecznościowe śledztwo

Tomnod ma za zadanie przejąć ciężar przeszukania masy oceanicznego obszaru. Rządy państw azjatyckich chcą Malezji pomóc, ale czekają na dalsze wytyczne. Nie wiadomo nawet , czy samolot poleciał nad Kazachstan, czy do Australii, zatem teren do poszukiwań nie chce się w żaden sposób zmniejszać. Żeby przejrzeć powierzchnię potencjalnego obszaru, nad którym MH 370 zaginął, potrzeba wielu par oczu. Tomnod ma do dyspozycji 3 mln oczu internautów, którzy zgłaszają się do przeglądania satelitarnych zdjęć. Program stworzono na uniwersytecie w San Diego, by wspomóc działania tradycyjnych służb ratowniczych. Masa internautów ma do dyspozycji dany teren podzielony na odpowiednie kafelki. Można je przeglądać, piksel po pikselu analizować powierzchnię i zaznaczać wszystko, co wydaje się nietypowe albo podejrzane. Czasem to jakiś śmieć, kawałek drewna unoszący się na wodzie, ale można tak też zlokalizować zaginiony jacht, rozbitka, czy fragment wraku samolotu. Na to właśnie liczą twórcy Tomnoda. W ciągu ostatniego tygodnia każdy piksel mapy zatoki Tajskiej oraz obszaru, na którym liczono na znalezienie wraku, zobaczono 30 razy. Mapa danego obszaru była otwierana 190 mln razy. Jednego dnia dodaje się do systemu 14 tys. km kwadratowych nowych zdjęć satelitarnych. Dla porównania samolot patrolowy lecący na niskiej wysokości jest w stanie przejrzeć obszar 30 km kwadratowych w ciągu 8 godzin.

Być może społecznościowy aspekt takiego śledztwa sprawdzi się podczas tego nietypowego zaginięcia. Przed internautami trudne zadanie przypominające szukanie igły w stogu siana. Informacje pojawiające się codziennie nie zawężają obszaru poszukiwań, zatem pewnie szybko nie dowiemy się niczego nowego. Ale warto wiedzieć, że samemu też można pomóc w tak odległej i skomplikowanej sprawie. Tomnod pokazuje, jak w pożyteczny sposób można wykorzystać społeczność internautów.

Specjaliści z serialu na miejscu zbrodni zbierają wszelkie ślady, fotografują, mierzą, ważą, itd. Potem wszystko, co się da, pakują do przezroczystych foliowych woreczków i w laboratorium składają w jedną całość. Po milionach godzin spędzonych nad mikroskopem i trójwymiarowymi wizualizacjami odkrywają pół linii papilarnej potencjalnego przestępcy pozostawionej na bryle błota, w policyjnej bazie odkrywają kontakt do jego współlokatora z czasów przedszkolnych i gotowe. Wiadomo, że mordercą jest człowiek w czerwonym kapeluszu! (zgodnie z zasadą z filmu „Brunet wieczorową porą"). Na ekranie te wszystkie nieprawdopodobne możliwości jednostki CSI mają sens i wciągają na tyle, że serial doczekał się aż 3 edycji. Po pierwotnej dziejącej się w Las Vegas nakręcono odcinki w Miami oraz w Nowym Jorku. Rok temu mieliśmy do czynienia z CSI: Boston.

Pozostało 88% artykułu
Media
Nieznany fakt uderzył w Cyfrowy Polsat. Akcje mocno traciły
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Media
Saga rodziny Solorzów. Nieznany fakt uderzył w notowania Cyfrowego Polsatu
Media
Gigantyczne przejęcie na Madison Avenue. Powstaje nowy lider rynku reklamy na świecie
Media
Solorz miał nosa kupując Interię. Najnowszy ranking polskich wydawców internetowych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Media
Chińczycy przegrali w sądzie w USA w sprawie TikToka. Co dalej z aplikacją?