To bezpośrednia konsekwencja majowego orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który orzekł, że obywatelom UE przysługuje prawo do usunięcia z sieci kłopotliwych prywatnych informacji. Sprawa zaczęła się od skargi internauty z Hiszpanii, który zaczął domagać się zastosowania tak zwanego „prawa do zapomnienia". Poprosił on amerykańską firmę o usunięcie odnośników do strony internetowej, na której znajdowała się informacja zaleganiu ze splatami mieszkania z 1998 roku. Internetowy gigant odmówił, sprawa zaczęła się więc piąć w górę po szczeblach sądów różnych instancji aż do Trybunału Sprawiedliwości.

"W tym tygodniu rozpoczęliśmy już konkretne działania – oświadczył rzecznik Google – to dla nas zupełnie nowa procedura. Każdy z przypadków jest rozpatrywany indywidualnie i obiecujemy pracować tak szybko jak to możliwe, aby zlikwidować kolejkę". Chętnych do skorzystania z "prawa do zapomnienia" nie brakuje. Po orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości do Google trafiło ponad 41 tysięcy wniosków u wymazanie danych.

Dla Google dostosowanie się do orzeczenia TS będzie poważnym obciążeniem. Trybunał wyraźnie zaznaczył, że Google będzie musił rozptrywać każdy przypadek oddzielnie i ocenić, czy prawo do prywatności jednostki nie stoi w sprzeczności z dobrem publicznym.

Orzeczenie dotyczy jedynie Unii Europejskej. W praktyce może to oznaczać, że usunięte w UE dane o użytkowniku będą dostępne dla internautów w innych krajach, na przykład w USA. Przy przeszukiwaniach dokonywanych w Europie na dole strony Google pojawi się informacja, że niektóre wyniki mogły zostać pominięte z powodu obowiązującego na Starym Kontynencie prawa chronicego prywatność.

Oprócz Google, także Yahoo i Microsoft pracują nad wdrożeniem procedur, które będą zgodne z orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości.