Lisowska, chociaż była ostatnią osobą, która widziała Wojaczka (nie wiemy, czy żywego, czy już martwego), nie zgodziła się na spotkanie z nami i zarejestrowanie jej wspomnień. Wiesz może dlaczego?
Dowiedziałem się wiele lat po śmierci Wojaczka, kiedy Grażyna wyjechała już do Francji, że związek z Rafałem dużo ją kosztował i długo po jego samobójstwie dochodziła do siebie. Potwierdziła to zresztą, kiedy spotkaliśmy się przypadkowo w Paryżu w metrze. Było to miesiąc, może dwa po moim przyjeździe do Francji. Cała ta rozmowa trwała może pięć minut, ale zdążyła mi powiedzieć, że przeżyła z Rafałem straszne rzeczy. Odniosłem wtedy wrażenie, że żałowała tych spędzonych z nim miesięcy, choć jednocześnie naprawdę go kochała. Nie wchodziła jednak w szczegóły.
Czy nazwałbyś Rafała babiarzem?
Nie, zdecydowanie nie! Nigdy nie widziałem, żeby Rafał podrywał jakieś dziewczyny. Nawet nie wiem, kiedy poznał te, z którymi się spotykał. Po prostu któregoś dnia widziałem go nagle z dziewczyną i przyjmowałem to ich „prowadzanie się” za fakt dokonany. Powiem więcej, nigdy nawet nie rozmawiałem z Wojaczkiem o dziewczynach. Rafał sam jednak nigdy o nich nie mówił, bo był dyskretny i lojalny.
Co piliście z Rafałem? Jak zachowywał się po alkoholu?
O piciu z Rafałem mogę opowiadać godzinami. (z zadumą) Ileż myśmy razem wypili! Wojaczek pił właściwie wszystko: bełty, wódkę, piwo, ale także spirytus salicylowy i wodę brzozową. Pamiętam, jak któregoś dnia ukradł sekretarce z Odry perfumy z torebki i wypił je. Niezły był z niego oryginał! (śmiech). Salicyl, który często nosił przy sobie, pił czasem nawet wtedy, kiedy miał pieniądze. Pierwszy raz spróbowałem go właśnie namówiony przez Rafała.
Pamiętasz tę sytuację? Jak ci smakował?
O, pamiętam bardzo dobrze! Któregoś dnia skończyliśmy libację w Klubie Związków Twórczych, bo było już po północy i zamykali. Ale nam chciało się dalej pić. Poszliśmy więc na dworzec. Szliśmy peronem, zataczając się, i Rafał wtedy właśnie wyciągnął buteleczkę spirytusu salicylowego, który stale nosił przy sobie na wszelki wypadek. Poczęstował mnie, ale kiedy wypiłem łyk, od razu wzięło mnie na wymioty i dostałem wzdęcia. Dosłownie zgięło mnie wpół. Kiedy doszliśmy do siebie, nadjechał pociąg. Z okna jednego z wagonów wyglądał podróżny. Gdy pociąg zaczął ruszać, Rafał podszedł i uderzył faceta otwartą dłonią w twarz. Ale niezbyt silnie... Oczywiście ten człowiek nie miał możliwości zareagowania, bo pociąg odjechał. Wojaczek był wyraźnie rozbawiony. Jednak już chwilę później zgarnęła nas milicja. (śmiech) Prawdopodobnie ktoś widział nasze wyczyny i zawiadomił milicję. Zamknęli nas na komisariacie dworcowym w jednej celi z dziesięcioma innymi mężczyznami. Nawet nas nie stłukli ani nie założyli kajdanek. Pamiętam Rafała siedzącego na pryczy i śpiewającego (nuci): „Tu nam nie grozi nic/ Tu nam nie grozi nic / Bo z nami jest/ Bo z nami jest/ Marszałek Śmigły-Rydz” (śmiech). Rano wsadzili nas do suki milicyjnej i zawieźli na kolegium w trybie przyspieszonym. Ktoś zeznał, że widział, jak Rafał uderzył podróżnego, ale to było tylko zapisane w protokole, bo świadek się nie pojawił na sali. Ja dostałem 2,5 tys. zł grzywny, a Rafał 3,5 z zamianą na areszt. Podejrzewam, że Wojaczek nigdy tego nie zapłacił, ja zresztą też nie. Gdy stamtąd wyszliśmy, od razu poszliśmy do baru. Byliśmy koszmarnie głodni, więc zamówiliśmy za pieniądze, które, jak się niespodzianie okazało, miał Rafał, ziemniaki z jakimś tłuszczem. Smakowały wybornie!
Uważasz, że Rafał był alkoholikiem?
Oczywiście, że był. Wszyscy byliśmy wtedy młodymi alkoholikami! Byli tacy, którzy codziennie musieli pić, i tacy, jak Rafał i ja, którzy nie pili, gdy pracowali. Rafał pił przez dwa, trzy tygodnie non stop, ale wtedy nie pisał, ewentualnie coś sobie notował. Tworzył wiersze wyłącznie na trzeźwo. Wiem po sobie, jak to jest. Kiedyś po pijanemu namalowałem obraz. Byłem zachwycony, uważałem, że stworzyłem coś genialnego. Kiedy rano obudziłem się i spojrzałem na swoje dzieło, wziąłem szmatę, namoczyłem w terpentynie i wymazałem wszystko (śmiech).
Czy widziałeś kiedykolwiek Rafała agresywnego?
Któregoś dnia Wojaczek zjawił się na jednym ze spotkań Koła Młodych, które odbywały się piętro wyżej, nad Związkami Twórczymi. Byłem członkiem tego Koła, Rafał nie, bo był wprawdzie ceniony jako poeta wśród młodych, ale mniej lubili jego zachowania. Omawialiśmy właśnie bardzo poważnie nasze nowe wiersze, a jakiś młody poeta czytał swoje utwory, gdy Rafał wyrwał mu notatki, przeczytał fragment na głos i powiedział: „Tego się nie da czytać! To jest zupełnie nie to!”. Nie był nawet agresywny w tym, co mówił, wyraził tylko swoje zdanie. Wtedy wtrącił się Henryk Jagodziński, który pomimo pięćdziesięciu lat na karku był członkiem Koła Młodych, mówiąc: „Jak można coś takiego mówić?! Przerywasz poważne spotkanie!”. Rafał oczywiście się wkurzył i krzyknął: „Ty?! Ty do mnie pijesz?! Co ty do mnie masz, z tymi swoimi bzdurami, które wypisujesz na ostatniej stronie »Słowa Polskiego«?!”. W końcu tak się nakręcił, że chwycił za wielką popielniczkę, która stała na stole, i cisnął nią w Jagodzińskiego. Trafił go gdzieś w bok. Wszyscy byli źli, bo zebranie na tym się skończyło. Cała banda zeszła więc na dół do Związków. Pamiętam, że Jagodziński przez tydzień jeszcze narzekał na bolące żebra.
Ilu takich skandali byłeś świadkiem?
Jakie skandale?! A co to za skandal dać komuś w pysk albo rzucić w niego popielniczką? Może jak na tamte czasy w Polsce to było jakieś zdarzenie, ale tak naprawdę Rafał był zdolny co najwyżej do malutkich incydentów.Pamiętam tylko jeden jego prawdziwy skandal. Staliśmy pewnego dnia na przystanku autobusowym na pl. 1 Maja, chcąc podjechać bliżej Rynku. Było koło 15 ludzie wracali z pracy, więc autobus, który przyjechał, był zupełnie zapchany. Pewnie dlatego nie otworzył nawet drzwi i ruszył dalej. Rafała tak to wkurzyło, że zdjął spodnie, wystawił goły tyłek w stronę stłoczonych pasażerów i powiedział: „Tu was mam!”. A potem odwrócił się przodem i, pokazując ogoloną męskość w całej okazałości, dodał: „A do tego mam mendy”. To można uznać za skandal! Powiedziałbym, doskonały! (śmiech).
Takie wyczyny Wojaczka są jednak bardzo dalekie od tego, do czego był zdolny na przykład Rimbaud. Dlatego nie lubię, gdy porównuje się ich do siebie, bo Rafałowi naprawdę daleko było do podróży po Afryce, handlu bronią i czarnoskórych kochanek...
Zgadzam się z tym, że w pewnym sensie istniały między nimi podobieństwa. Wojaczek nie bał się skoczyć głową w tę szybę w Empiku, ale jednocześnie potrafił być też zupełnie inny. Tymczasem Rimbaud szedł na całego! Rafał natomiast nie. Bał się może. Chciał i tak, i tak.
Czy Rafał kiedykolwiek okaleczał się przy tobie?
Kiedyś pociął się przy mnie nożem. To znaczy zrobił sobie ze trzy nacięcia na ręce, ale kiedy mu powiedziałem, żeby przestał, uspokoił się. Zdarzyło mu się też nacinać przy mnie żyletką. Innego dnia, stojąc na przystanku autobusowym, Rafał podniósł nagle koszulę do góry i powiedział: „Zobacz, Bolek!”. Wtedy pierwszy raz widziałem, jak bardzo miał pociętą klatkę piersiową i ramiona – pełno drobnych blizn. Taki rodzaj okaleczania nazywa się „dziarganiem”. Robią tak więźniowie, a w naszym towarzystwie „zapałacykowym” nie brakowało młodych ludzi, którzy byli po odsiadkach. Często opowiadali o „dziarganiu”, połykaniu żyletek i innych tego typu pomysłach, a Rafał uwielbiał słuchać tych opowieści.Poza tym Wojaczkowi zdarzało się gryźć i zgniatać w ręku szklanki, ale to były po prostu popisy. Sam też to robiłem. Dlaczego? Bo inni też to robili. Ci młodzi, dziwni ludzie, których część powychodziła z więzień, a tak naprawdę byli zagubieni w tamtej polskiej rzeczywistości, pili z nami i trochę imponowali nam swoimi wyczynami.
Bolku, kogo Rafał uważał za swojego najbliższego kolegę, przyjaciela?
Na pewno był blisko z Szelą, bardzo lubił też Chacińskiego. Ale kogo można nazwać jego przyjacielem? (po zastanowieniu) Myślę, że Stanleya Ścierskiego, który uwielbiał jego wiersze. Miałem wrażenie, że Stanley naśladował Wojaczka w swojej poezji. Kiedy piłem z nim po samobójstwie Rafała, często cytował jego wiersze, a także czytał swoje, które były łudząco podobne do utworów Wojaczka.
Uważasz, że Rafał zaplanował swoje samobójstwo i zabił się na zimno, czy chciał być odratowany, jak to zdarzało się wcześniej?
Rafał kiedyś powiedział mi, że jak już napisze wszystko, co ma do napisania, skończy ze sobą. Ponieważ mu uwierzyłem wtedy, uwierzyłem także w jego samobójstwo. Dzisiaj jednak myślę, że prawdziwy samobójca nie mówi o tym, że się zabije, ale po prostu to robi. Raz, a dobrze. Może więc to prawda, że chciał odegrać tylko komedię, a zabił się, bo nikt nie przyszedł mu na ratunek. Jest mi jednak ciężko w to uwierzyć, bo on był naprawdę szczerym człowiekiem.
Jak zapamiętałeś pogrzeb Wojaczka?
Przyszło bardzo dużo ludzi, prawie cały artystyczny światek Wrocławia. Był nawet sam Karpowicz, ale i wszyscy nasi znajomi zza „Pałacyku”. Jeden z nich, „Azjata”, powiedział do mnie: „Rafał popełnił samobójstwo. To wariat! Tylko wariat mógł zrobić coś takiego!”. Pamiętam też Grażynę Lisowską, całą czerwoną od płaczu, bardzo szlochającą. Zresztą były tam także inne jego kobiety. Nie pamiętam wszystkiego dokładnie, bo skupiony byłem na swoich przeżyciach. Myślałem o Rafale i o tym, że już go nie zobaczę. Byłem poruszony jego samobójstwem i zastanawiałem się, czy ta lista zażytych leków, którą zostawił, miała pomóc go odratować...Właśnie wtedy na pogrzebie pierwszy raz zobaczyłem ojca Rafała. Był wielkim, postawnym mężczyzną. Ojciec z synem byli do siebie bardzo podobni. Pomyślałam wtedy, że w jego inteligentnej twarzy widać jakąś zaciętość i upór. Rafał pochodził z dobrego, kulturalnego domu, więc może całe to jego wariackie życie i zachowania były odpowiedzią na twardo wpajane mu – i pewnie w dzieciństwie ostro egzekwowane – zasady. Pamiętam też, że to Chaciński pierwszy rzucił łopatą ziemię na złożoną już do grobu trumnę, a dopiero po nim kolejne osoby. Po wszystkim poszliśmy z kumplami się upić.
ur. 1948; artysta plastyk, tłumacz; kolega Rafała Wojaczka ze szlaku wrocławskiego, na stałe mieszkający we Francji. Rozmowa jest jedną z 85 (!) relacji i świadectw na temat wszystkich etapów życia autora „Nie skończonej krucjaty” pomieszczonej w wydanym nakładem Biura Literackiego we Wrocławiu tomie „Wojaczek wielokrotny. Wspomnienia, relacje, świadectwa” autorstwa Stanisława Beresia i Katarzyny Batorowicz-Wołowiec. Od urodzin Rafała Wojaczka (1945 r.) mijają 63 lata, od jego samobójczej śmierci (1971 r.) – 37. Grób poety na cmentarzu św. Wawrzyńca przy ulicy Bujwida we Wrocławiu stał się miejscem kultu. „Świadczy to w sposób oczywisty – pisze we wstępie do „Wojaczka wielokrotnego” prof. Stanisław Bereś – o bezgranicznym przywiązaniu młodych ludzi do zmarłego samobójczą śmiercią buntownika, który doczekał się skrupulatnie przechowywanej przez rówieśników oraz młodsze pokolenia legendy literackiej: igrającego ze śmiercią poety »przeklętego«, alkoholika, nieobliczalnego awanturnika, skandalisty, człowieka z żółtymi papierami, a zarazem ucałowanego przez Boga poety”.