Niewinny kolekcjoner kobiecych zwłok

„Dziecię boże” to historia oparta na faktach. Wczesne dzieło Cormaca McCarthy’ego ukazuje się u nas 35 lat po wydaniu amerykańskim

Publikacja: 15.04.2009 01:48

Cormac McCarthy, Dziecię boże, przeł. Anna Kołyszko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009

Cormac McCarthy, Dziecię boże, przeł. Anna Kołyszko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009

Foto: Rzeczpospolita

Cormac McCarthy to dziś amerykańska literacka superliga. Rocznik 1933, na koncie dziesięć powieści; połowa ukazała się po polsku. Prawdziwą karierę zrobił przez kino, stosunkowo późno. A zaczął pisać na początku lat 60. Za mistrzów miał Faulknera i Melville’a. W młodości niespokojny duch, szlajał się po świecie, zakochiwał, zmieniał partnerki. Po trzydziestce osiadł w rodzinnym Tennessee.

„Dziecię boże” było jego trzecią książką. Fabularyzowany dokument, zarazem przypowieść. Jej bohater Lester Ballard istniał naprawdę. Wegetował w górskich okolicach Knoxville. Najpierw wydawał się wiejskim głupkiem nieprzystosowanym do społeczeństwa i przez nie odrzucanym. Stopniowo przeobrażał się w zdziczałego mordercę nieświadomego zła, które czyni. Pod koniec życia stał się nekrofilem mieszkającym z trupami w jaskini. Makabryczne mauzoleum odkryto w 1965 roku, kilka miesięcy po śmierci „niewinnego zbrodniarza”.

McCarthy wykorzystał sensacyjny wątek, ale nie zrobił kryminału. Rekonstruując fakty, usiłował dociec, co wypacza sumienia. Przedstawił wydarzenia z perspektywy zbrodniarza. Udała mu się rzadka sztuka: pomimo że czyny Ballarda są odrażające, on sam wzbudza współczucie.

Od małego był naznaczony przez los. Matka odeszła, ojciec się powiesił. Jaki dziesięciolatek – a Lester miał mniej więcej tyle lat – pozbiera się po takiej traumie? Tym bardziej chłopak przytępiony umysłowo i niedorozwinięty emocjonalnie. Brzydki pokurcz żył samotnie. Bezdomny, zewsząd przeganiany, fałszywie oskarżany. Bez szans na miłość, nawet na sympatię bliźnich.

Zabijał dla wyrównania rachunków i dla zaspokojenia seksualnych potrzeb. Bo martwe kobiety nie odrzucały jego karesów. A on – dbał o nie. Jednej nawet kupił ładną sukienkę, halkę i majtki. Gdy ich ciała pleśniały, nie wyrzucał precz. Współbytował z nimi. Czy to nie dowód przywiązania?

Męska literatura. Klimaty z Faulknera – zwłaszcza przypomina się trylogia „Zaścianek”, „Miasto”, „Rezydencja”. Ale styl McCarthy’ego jest oszczędniejszy. Krótkie, mocne zdania. Narracja szkicowana grubą kreską. Surowy pejzaż, nieprzychylny mieszkańcom. Na jego tle ludzie twardzi, w większości prymitywni. Porozumiewają się monosylabami i strzępami słów (świetny przekład Anny Kołyszko). Wyższe uczucia są im obce, podobnie jak zasady etyczne. Nawet ci najwartościowsi nie bardzo rozróżniają dobro od zła.

Pod koniec książki pada bodaj najważniejsza kwestia: zastępca szeryfa pyta miejscowego starca, czy kiedyś ludzie byli bardziej podli. „Na mój rozum, ludzie są jednacy, odkąd Pan Bóg stworzył pierwszego” – odpowiada zagadnięty.

Pewnie zaskoczę fanów McCarthy’ego wyznaniem, że dopiero ta lektura przekonała mnie do autora. W kontekście „Dziecięcia…” inaczej postrzegam krwawy thiller „To nie jest kraj dla starych ludzi”, w 2007 roku zaadaptowany dla kina przez braci Coen, a także jego ostatnie dzieło „Drogę”, wydaną po polsku rok temu. Za tę książkę zgarnął Nagrodę Pulitzera i… wywiad w programie Oprah Winfrey. Pierwszy telewizyjny, jakiego udzielił. Przedtem unikał kontaktów z mediami, bo uważał, że nie ma im nic do powiedzenia.

McCarthy’ego od dawna fascynowała natura zła. Co sprawia, że ludzie dopuszczają do głosu najniższe instynkty, że zanikają etyczne hamulce? Z jednej książki na drugą stawał się coraz bardziej złowieszczy. Coraz bardziej przerażony. Co najsmutniejsze – jego kasandryczno-profetyczne wizje odbiorcy odczytują jako czarne thrillery lub futurystyczne fantazje. Ci, których potępia, zachwycają się jego okrucieństwem.

[i]Cormac McCarthy, Dziecię boże, przeł. Anna Kołyszko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009[/i]

Cormac McCarthy to dziś amerykańska literacka superliga. Rocznik 1933, na koncie dziesięć powieści; połowa ukazała się po polsku. Prawdziwą karierę zrobił przez kino, stosunkowo późno. A zaczął pisać na początku lat 60. Za mistrzów miał Faulknera i Melville’a. W młodości niespokojny duch, szlajał się po świecie, zakochiwał, zmieniał partnerki. Po trzydziestce osiadł w rodzinnym Tennessee.

„Dziecię boże” było jego trzecią książką. Fabularyzowany dokument, zarazem przypowieść. Jej bohater Lester Ballard istniał naprawdę. Wegetował w górskich okolicach Knoxville. Najpierw wydawał się wiejskim głupkiem nieprzystosowanym do społeczeństwa i przez nie odrzucanym. Stopniowo przeobrażał się w zdziczałego mordercę nieświadomego zła, które czyni. Pod koniec życia stał się nekrofilem mieszkającym z trupami w jaskini. Makabryczne mauzoleum odkryto w 1965 roku, kilka miesięcy po śmierci „niewinnego zbrodniarza”.

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski