Podczas uroczystych obchodów 150. rocznicy śmierci Chopina w warszawskim kościele św. Krzyża zjawiła się w 1999 r. niespodziewana delegacja z Antyli. Ich obecność zdumiała nie tylko Polaków, także holenderskiego dziennikarza Jana Brokkena, który postanowił zbadać, „Dlaczego jedenastu Antylczyków klęczało przed sercem Chopina”. Taki też dał tytuł swojej opowieści, którą teraz wydała wrocławska oficyna Atut.
Tej książki nie mógł napisać żaden polski autor, bo w naszym kraju obowiązuje jeden klucz do muzyki Chopina. Kto chciałby ją zinterpretować inaczej, musi liczyć się ze zmasowanym atakiem pedagogów i muzykologów. Na szczęście Jan Brokken nie myślał o narzuconych przez nich wzorach, więc bez obaw pozwala sobie na takie stwierdzenia: „Chopin najlepiej pasował do mentalności karaibskiej, do tej mieszanki wulkanicznego ognia i przyćmiewającej melancholii, delikatności i rytmiczności, melodii i tańca. Dla Antylczyka muzyka tylko wtedy jest muzyką, gdy można do niej tańczyć, a w przypadku walców i mazurków było to możliwe”. Autor przede wszystkim starał się dociec, dlaczego już w XIX wieku na Małych Antylach, a zwłaszcza na Curacao, powszechnie grywano Chopina. Te wyspy Morza Karaibskiego od XVI stulecia były terenem kolonizacyjnej rywalizacji, mieszkało tam wielu przybyszy z Europy – Hiszpanie, Holendrzy, Niemcy, Francuzi, liczna była kolonia Żydów sefardyjskich. Ta kulturowa mieszanka stawała się coraz bardziej urozmaicona, Pojawili się Skandynawowie, a nawet, jak twierdzi Brokken, polscy Ślązacy.
Niemal w każdym domu umilano sobie życie muzyką, towarzyskim spotkaniom towarzyszyły tańce, a pianino było podstawowym sprzętem. Co bardziej zapobiegliwi ściągali nuty z Europy, przede wszystkim z Francji, bardziej zamożni sami jeździli do Paryża. A tam na salonach królował Chopin i jego walce, preludia i mazurki.
Zwłaszcza te ostatnie, z silnie akcentowanym, skocznym rytmem, przypadły do gustu Antylczykom. Brokken uważa zresztą, że i chopinowska nostalgia dobrze oddawała ich nastroje. Oni czuli się obco na nowej ziemi, a jednocześnie wiedzieli, że nie wrócą już do ojczyzny. To samo przeżywał Chopin w Paryżu. Stał się on też wzorem dla antylskich kompozytorów, a muzykę komponował tu właściwie każdy, kto umiał grać. Powszechnym zwyczajem było obdarowywanie najbliższych nowymi utworami z okazji urodzin, a każde przyjęcie kończyło się wspólnymi tańcami w takt sprezentowanej kompozycji.
Wielu twórców mazurków, walców czy tzw. danz nie dbał o los swych utworów, chodziło tylko o to, by sprawić ludziom radość ładnymi melodiami. Brokken jako pierwszy odkrył dla świata nazwiska kilkudziesięciu tamtejszych kompozytorów, a muzyką zajmowały się tam całe rodziny, talent przechodził z pokolenia na pokolenia, jak w rodach Corsenów czy Palmów.