"Tysiąc dni w Wenecji" Marleny de Blasi pochłonęłam migiem. Idealna wakacyjna lektura, wręcz obowiązkowa dla miłośników włoskiej kuchni i fanów Serenissimy. Czyli – dla mnie.
[srodtytul]W poszukiwaniu rozkoszy podniebienia [/srodtytul]
Nie jest pisarką, lecz dziennikarką. „Tysiąc dni…” to pamiętnik połączony z reportażem na temat weneckich obyczajów, głównie związanych z jedzeniem. Kulinarna love story, z której wyłania się postać baby-tajfunu, zdolnej każdego porwać swą energią, każdego nawrócić na optymizm.
Debiutancka książka o Wenecji okazała się wielkim sukcesem de Biasi; została przetłumaczona na kilkanaście języków. Autorka potrafi rozbudzić wyobraźnię. Jak ona pisze o żarciu! Jak malowniczo opisuje wygląd wiktuałów, jak delektuje się wyszukanymi smakami! Podczas lektury cały czas czułam głód.
Marlena reprezentuje typ nowoczesnego kuchmistrza. Tworzy własne receptury (kilka kluczowych dla przebiegu wydarzeń zamieściła na końcu książki), przemierza świat w poszukiwaniu inspiracji. Jej atuty, to kreatywność i silna osobowość. Nie ulega wpływom gastronomicznych mód, kieruje się intuicją i fantazją. Jednocześnie, potrafi z empatią wysłuchać innych.