„Przeżył szok po przeczytaniu książki znanej dziennikarki o Jerzym Kosińskim. (...) Warto uważnie przeczytać krytykę tej książki, sporządzoną przez Henryka. W tej krytyce łatwo odnaleźć ból, gniew i wstyd. Wstyd za to, że w Polsce taka trucizna jest tolerowana; gniew i ból zrodzone z przeświadczenia, że powrót dawnych stereotypów antysemickich jest faktem niezaprzeczalnym” – ciągnie dalej przedmówca, rozwijając ocenę zmarłego w 2006 r. autora: „Ewidentna, niemaskowana stronniczość, wbudowana w książkę Siedleckiej, uczyni ją zapewne marginesowym źródłem dla przyszłych badaczy Kosińskiego”.
Cóż takiego uczyniła Joanna Siedlecka? Udokumentowała wojenne losy rodziny Kosińskich (alias Lewinkopfów). Przyszły pisarz nie przeżył II wojny światowej na Polesiu, pośród zacofanych, okrutnych i antysemickich tubylców – co potem w zbeletryzowanej formie przedstawił w „Malowanym ptaku”, lekturze przez lata kształtującej na Zachodzie wiedzę o okupacyjnych relacjach polsko-żydowskich – lecz na Sandomierszczyźnie. I nie w pojedynkę, ale z rodzicami, których stać było na opłacenie wiejskiej kryjówki.
To właśnie Dasko – eseista, tłumacz, publicysta, emigrant marcowy – był autorem paszkwilu pod tytułem „Trucizna”, deprecjonującego odkrycia Siedleckiej zawarte w jej reporterskim tomie „Czarny ptasior”. Gdy słowa pisarki potwierdzili zachodni biografowie Kosińskiego: James Park Sloan i Jack Kuper, nie stać go było choćby na słowo „przepraszam”. A teraz pracę Siedleckiej redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” określa jako „antysemicką, głupią, nikczemną i niechlujną”. Wątpię, by te słowa dowodziły jedynie jego ignorancji.
Swoją drogą ten ostatni przymiotnik pasuje do „Odlotu malowanego ptaka”. Znany bokser nosił nazwisko Antkiewicz, dziennikarz Falkowski miał na imię Jerzy, a amerykański miesięcznik nazywa się „Reader’s Digest”.
[i]———