„Sto dni” nie jest ani wstrząsającym zapisem zbrodni jak większość książek reporterskich o rzezi, w której zginęło 800 tysięcy ludzi, ani relacją morderców czy też ofiar i świadków, którzy przeżyli – jak np. znakomite skądinąd książki Jeana Hatzfelda. Powieść Bärfussa to literackie świadectwo białego Szwajcara skonfrontowanego z rzeczywistością, której nie rozumie i nie ma ochoty zrozumieć, a która prowadzi go do odkrycia pokładów zła w sobie samym.
Autor nawiązuje do „Jądra ciemności” nie tylko na poziomie narracji – młody, pełen entuzjazmu idealista, pracownik organizacji pomocowej kończy jako wyjałowiony (jego nazwisko Hohl – „wydrążony”) żywy trup, wśród sprawców jednej z największych rzezi w historii ludzkości. Analogia z Conradem idzie jednak znacznie dalej. Książka Bärfussa jest zapisem upadku duszy ludzkiej, zaniku humanizmu, staczania się w „ciemność” nie tylko i nie przede wszystkim bezpośrednich sprawców zbrodni, ale również białych, którzy wyhodowali, sfinansowali i do końca wspierali politycznie reżim w Rwandzie.
Ta powieść to bezkompromisowe oskarżenie wobec lenistwa umysłowego, oportunizmu, fałszywego idealizmu tysięcy białych traktujących Afrykę jak egzotyczną przygodę albo zadanie do wypełnienia. Nie ma tu żadnych iluzji humanitarnego heroizmu rodem z „Hotelu Rwanda”. Jedynym sprawiedliwym, który potrafi spojrzeć prawdzie w oczy i nazwać fałsz po imieniu, okazuje się cyniczny i skorumpowany współpracownik Hohla z ambasady szwajcarskiej. To również on jako jedyny biały podejmuje ryzyko wywiezienia z Rwandy kilkudziesięciu ludzi (przy okazji ratowania kochanki), podczas gdy inni Szwajcarzy uciekają w popłochu, ratując własną skórę.
Wielką zaletą książki Lukasa Bärfussa jest opis Rwandy z czasów przed ludobójstwem. Pokazuje on mechanizmy budowanej latami współzależności politycznej między Rwandą a Francją. Ukazuje, jakim rajem stał się ten kraj dla białych idealistów działających w myśl zasady: Pojęcia nie mamy, kim są ci ludzie, nie znamy ich języka ani kultury, nie interesują nas dzielące ich różnice. Ale zawsze możemy zbudować szkołę albo obsadzić pole marchewką. W roli głównego oskarżonego Bärfuss stawia tu swój kraj – Szwajcarię.
Autor znakomicie opisuje atawistyczne zauroczenie białych mężczyzn seksem z czarnymi kobietami, słabszą część książki stanowi transformacja rwandyjskiej kochanki Hohla marzącej o wyjeździe do Europy w bezwzględną morderczynię. Ale, podobnie jak arcydzieło Conrada, książka Bärfussa nie jest opowieścią o upadku duchowym czarnych, tylko krzykiem rozpaczy wobec klęski człowieka w starciu ze złem.