Zdaniem Jana Tomkowskiego (2003) jej „Prywatne widzenie Leśmiana” jest perłą, która „może stanowić ozdobę każdej antologii”, a „Gnoma” to „jeden z najwspanialszych tomów poetyckich minionego ćwierćwiecza”. Mało kto jednak o tym wiedział; twórczość Marianny Bocian nie wychodziła poza stosunkowo wąskie środowisko. Wydany obecnie, siedem lat po śmierci poetki, nakładem wrocławskiej Oficyny Wydawniczej Atut obszerny tom „Jasno i bogato. Utwory poetyckie” Marianny Bocian w wyborze i opracowaniu Danuty Bednarek i Eryka Ostrowskiego ze wstępem tego ostatniego staje się prawdziwym wydarzeniem, przybliżając i tę poezję, i osobę autorki szerszym rzeszom czytelników.
„Jej życiorys – pisze Eryk Ostrowski – odzwierciedla historię Polski drugiej połowy XX wieku. Pochodziła z rodziny, którą prześladowano już w latach 40., co przyspieszyło śmierć ojca. Jeśli cenzurowano twórczość, za jej książki zabierano się w pierwszej kolejności. Jeśli UB nachodziło pisarzy, ona pierwsza miała wizytę. Jeśli były aresztowania, była aresztowana. Jeśli trzeba było walczyć słowem, pierwsza ciskała. Jeśli rzucać kamieniami w ZOMO, pierwsza rzucała. Jeśli nowe postkomunistyczne czasy przekreślały dawnych bohaterów, była pierwsza na liście. Jeśli kapitalizm szedł po trupach, nie usuwała się z drogi. Jeśli trzeba było biec na pomoc, biegła pierwsza. Jeśli obowiązek i ziemia żądały ceny najwyższej, zawsze była gotowa”.
Urodziła się w 1942 roku we wsi Bełcząc na Lubelszczyźnie. Dzieliła swoje życie między Wrocław, gdzie pozostała po studiach, i rodzinną wieś. W latach 80., na przykład, udało się jej znaleźć pracę w popularnonaukowym miesięczniku „Nowator”. Gdy kończyła pracę nad numerem, wsiadała w pociąg do Lublina, stamtąd autobusem jechała do Czemiernik, skąd miała już blisko do Bełcząca, gdzie od razu szła w pole, pomagając starej i schorowanej matce. Tak wyglądały jej poetyckie podróże, za granicą była tylko raz, gdy w 1991 r. otrzymała stypendium imienia Stanisława Lama, przyznane jej przez Towarzystwo Historyczno-Literackie w Paryżu. Zobaczyła więc Luwr, ale morza nie widziała nigdy.
Przylgnęło do niej określenie „Norwid w spódnicy”, bo i poezja jej, jak Norwidowska, była najwyższej próby, a i los nie szczędził jej razów, tak jak twórcy „Promedithiona”. Nie otrzymała ani jednej znaczącej nagrody literackiej, za to dowodów zainteresowania jej osobą ze strony Służby Bezpieczeństwa miała aż nadto.
[i]„ (...) na moje milczenie pracowano z największą dbałością (...)