Ów Marek Z., bohater a zarazem narrator, w ostatnim dziesięcioleciu władzy Jaruzelskiego zajmował się w ramach ówczesnych instytucji studenckich organizacją gościnnych występów polskich zespołów artystycznych w Związku Sowieckim i krajach demokracji ludowej. Już wówczas stawiał pierwsze, jeszcze drobne kroki w dziedzinie uzupełniania niedoborów rynkowych po obu stronach granicy.
Z chwilą zamrożenia wymiany kulturalnej poświęcił się już zalegalizowanej działalności handlowej, wykorzystując rozległe kontakty w Rosji, znajomość języka i obyczajów. Ziemię ojczystą natomiast traktuje raczej jako terytorium tranzytu.
Mimo częstych porażek w interesach nasz rodak jest człowiekiem sukcesu. Dowodzi tego choćby epizod następujący: kiedyś pod osłoną nocy wypadło mu dokonać przeładunku dwu ton astrachańskiego kawioru na odległej podmoskiewskiej bocznicy kolejowej. Transport, który miał przybyć o godz. 23, pojawił się na miejscu nad ranem. Z. i towarzyszący mu polski przyjaciel okrutnie przemarzli, potem musieli ów ciężar przenieść przez tory, dostarczyć rozklekotanym pojazdem pod blok, w którym mieści się stołeczna rezydencja biznesmena, i windą przewieźć na wysokie piętro. Po dokonaniu dzieła przyjaciel runął na łóżko, by obudzić się po paru godzinach z wysoką gorączką. Przedsiębiorca natomiast wypił 100 gramów wódki i spożył pół kilograma kawioru, co pozwoliło zachować mu zdrowie i najlepsze samopoczucie. Oczywiście wspomnianego posiłku nie obciążyły narzuty pośredników. Koszt takiej porcji w istniejącej w Paryżu od roku 1920 firmie Braci Petrossjan wynosi dziś 6100 euro, czyli przy obecnym kursie jakieś 27 tysięcy złotych. Bracia Petrossjan sprzedają głównie kawior w słoikach 30-gramowych. Przez ile miesięcy żyje za cenę podobnego pierwszego śniadania profesor polskiego uniwersytetu albo generał naszego wojska?
Narrator opowieści radzi sobie gorzej niż jej bohater. Już na stronie 56 dowiadujemy się, że kupiec, który rozstałby się ze swoim towarem i nie towarzyszyłby mu w podróży, nie zasługiwałby na miano kupca. „W wagonie bagażowym trzeba wypełnić rozmaite druki: jaki ma się towar i jaka jest jego wartość. Należałoby przy tym napisać prawdę, aby w razie zaginięcia, co jest wysoce prawdopodobne, odszkodowanie, przynajmniej teoretyczne, było odpowiednio wysokie. A podanie czynnikom oficjalnym wartości towaru to handlowa kompromitacja... jakby człowiek publicznie rozebrał się do naga. Zyskałby opinię gaduły i nikt nie traktowałby go poważnie... Raz zapisane w papierach informacje ciągnęłyby się za człowiekiem w nieskończoność i musiałby uiszczać wszystkie opłaty, co byłoby równoznaczne z całkowitą plajtą”. Tak więc wagony kolejowe zaprojektowane jako pasażerskie służą przewozom towarów i towarzyszących im osób. Ze względu na odmienne szerokości torów przetaczanie wagonów na zachodnich granicach Rosji zajmuje około dwóch godzin. Tyle właśnie trwają rozgrywki między Służbą Celną a importerami i eksporterami. Mamy zatem okazję poznać opowieść o pewnym mieszkańcu Kaukazu, który nakłonił przygodną sąsiadkę z przedziału, by wsunęła na palce pięć należących do niego złotych pierścionków, a następnie nałożyła rękawiczki. Gdy celnik znalazł się w przedziale, mężczyzna ją zadenuncjował. Biżuteria została skonfiskowana. Na tym kontrola przedziału się zakończyła. Gdy pociąg znalazł się w Polsce, denuncjator wyciągnął woreczek, w którym było 100 takich pierścionków, prosząc zdenerwowaną kobietę, by wybrała sobie dziesięć.
I gdy już zapamiętaliśmy na zawsze, że trzeba w podróży towarzyszyć osobiście posiadanym dobrom, nasz bohater dokonuje próby wyekspediowania do Holandii dziewięciu wagonów metrowych i dwumetrowych bali dowolnego drzewa z ładunkiem na statek w Archangielsku. Polak udaje się na Syberię, wyszukuje tartak, dogląda rżnięcia drzewa. By wynająć wagony, musi dostarczyć naczelnikowi miejscowej stacji poza gotówką 300 kilogramów cukru, osobno wynająć lokomotywę, zgodzić maszynistę. Dopilnowuje załadunku wagonów, sycąc się zapachem niewyschniętego drzewa i lekkomyślnie opuszcza Syberię, by samolotem wrócić do Warszawy. Oczywiście drzewo nie dojeżdża do Archangielska, a Z. raz na zawsze rezygnuje z przedsięwzięć w tej branży.