Recenzja książki Andrei Camilleriego "Pensjonat 'Ewa'"

Publikacja: 05.11.2010 18:34

Recenzja książki Andrei Camilleriego "Pensjonat 'Ewa'"

Foto: Rzeczpospolita

Ta książka, gdybym ją Państwu beznamiętnie streścił, powinna oburzać. A w każdym nie powinna budzić aż tak pogodnego uśmiechu. Przecież dusimy wstydliwie chichot po usłyszeniu skądinąd zabawnego kawału przedstawiającego upokarzającą bliźniego sytuację.

Dostajemy do ręki opowieść o dorastaniu młodzieńca zogniskowaną wokół małomiasteczkowego burdelu, w którym co dwa tygodnie następuje rotacja sześciu kobiet „obracanych” przez nieokreśloną bliżej sieć handlu żywym towarem. Autor nie pozostawia złudzeń co do sensu ich pracy ani nie bawi się w socjologiczne czy psychoanalityczne wybiegi łagodzące wymowę faktów: panienki to przedmiot rozładowania chuci miejscowych obywateli.

Podstawowa pozycja w cenniku – „usługa prosta” - jest niczym innym jak przeciętnym w formie zaspokojeniem najzwyczajniejszej potrzeby, a wszelkie inne warianty (podlegające, jak głosi tablica, pertraktacjom cenowym z „panią”) to miłe urozmaicenie pejzażu ludzkich osobliwości, które czynią miasteczkową społeczność apetycznym tematem dla plotek, moralitetów i rzewnych wspominek.

Nie ma też wątpliwości, że chodzi o niewolę i wyzysk. Co prawda prostytutki pozostają na codzień pod surową, ale empatyczną kuratelą burdelmamy, ale to mężczyźni czerpią korzyść z ich zniewolenia. Każdy z okazów tej kategorii towarowej ma swoją cenę, pada ona na kartach książki zresztą w sytuacji, gdy miejscowy młodzieniec zakochany w jednej z dziewczyn postanawia mieć ją tylko dla siebie. Dla właściciela interesu to kwestia zapłacenia okrągłej sumki, nikomu nie przychodzi do głowy, że jest ponoć wiek XX, mamy środek Europy, a więc każdemu przysługuje wolność osobista.

Opowieść Camilleriego, rozgrywająca się na Sycylii w przeddzień i tuż po inwazji Amerykanów w 1943 r., mogłaby też burzyć spokój prawowitych sumień kompletnym ignorowaniem faktu, że chodziło ponoć o starcie sił dobra ze złem. Dla młodocianych bohaterów urzędnicy faszystowskiego reżimu są po prostu władcami, którym wszystko wolno (i jest oczywiste, że partyjny powiatowy boss jest tym, który inauguruje burdel po remoncie, a jako że ma, wedle stugębnej plotki, trzy jądra, toteż i jego potrzeby są nieprzeciętne). Hierarchiczna władza jak zwykle u Camilleriego jest zjawiskiem jednocześnie koniecznym dla boskiego porządku świata, jak i nieszczęsnym, zepsutym, od którego lepiej trzymać się z daleka.

A wojna jest po prostu apokalipsą, pod bombami giną koledzy, koleżanki, walą się całe dzielnice i cóż to za pociecha, że naloty są alianckie i stanowią przygotowanie do operacji przepędzenia faszystowskiego reżimu i niemieckich oddziałów? O politycznym aspekcie tej wojny w tej książce w ogóle nie ma właściwie ani słowa, poza jedną cierpką uwagą, jaką formułuje bohater na widok obwieszczenia „sojuszniczej administracji wojskowej obszarów okupowanych“, w którym amerykański generał oświadcza, że Włochom została przywrócona wolność: „jeżeli kraj został wyzwolony, to dlaczego nazywają go obszarem okupowanym?”.

To wszystko prawda, tyle że… nieprawda. Zupełnie nie o hipokryzję społecznych ram seksualności i historyczne rachunki krzywd tu chodzi. Ta niewielka rozmiarami książczyna ma w sobie gigantyczny ładunek wiary w dobry porządek życia w małej skali, w horyzoncie zwyczajnych ludzi, jakoś radzących sobie z ciężarem życia wespół z bliźnimi.

Skoro sam autor pisze w posłowiu, że, potraktował pisanie „Pensjonatu Ewa” jak pisarski urlop w przeddzień 80. urodzin, niech i mi będzie dane wziąć urlop od tekstualnej i metatekstualnej analizy dzieła. Zwłaszcza że spośród licznych książek Camilleriego zajmujących się rekonstrukcją i ponowną mitologizacją dziejów Sycylii i Sycylijczyków ta akurat jest mało „książkowa” (w sensie erudycji), a za to bardzo „filmowa”, najbardziej przemawia do wyobraźni. Zmieszajmy pod powiekami „Amarcord” i „Malenę”, wrzućmy do nich bohatera przypominającego nieco młodszą wersję komisarza Montalbano z jego nieco naiwną życzliwością wobec ludzi – i mamy gotowy „Pensjonat Ewa”. Fellini jest tu ważny z powodu nasycenia serdeczną, ale nielukrowaną nostalgią za latami dojrzewania, Tornatore przez obrazy rozbujanego w pożądaniu południowego miasteczka czasów II wojny.

Chyba właśnie słowo „południe” jest jednym z możliwych kluczy dla zrozumienia, dlaczego Camilleriemu – nawet gdy bierze urlop – udaje się sztuka opisania rzeczy strasznych w sposób dający radość i otuchę. Równocześnie z „Pensjonatem” czytałem kilka nordyckich powieści kryminalnych, od których aż ciemno i zimno na naszym rynku wydawniczym.

Nie mogłem się w trakcie tej lektury otrząsnąć ze zniechęcenia do ludzi, jakie zostawiają te opowieści o perwersjach, upokorzeniu słabszych, chciwości, bezradności wobec losu, biedzie i pijaństwie, zabijaniu… Dlaczego więc te same zjawiska, te same przypadłości i występki Camilleri potrafi naświetlić tak, że powstaje opowieść nie tylko zabawna, ale z gruntu niewinna? Do tego stopnia niewinna, że gdy alter ego autora – po oswojeniu się już z seksem, brutalną śmiercią, strachem i głodem – dopiero na ostatniej stronie powieści, w swoje 18. urodziny, zapala pierwszego papierosa, to akt ten jako pierwszy ma smak męskiej, mocnej inicjacji.

[i] Andrea Camilleri, Pensjonat „Ewa”, tł. Krzysztof Żaboklicki, Warszawa 2010 [/i]

Literatura
„James” zrobił karierę na świecie. W rzeczywistości zakatowaliby go na śmierć
Literatura
Silesius, czyli poetycka uczta we Wrocławiu. Gwiazdy to Ewa Lipska i Jacek Podsiadło
Literatura
Jakub Żulczyk z premierą „Kandydata”, Szczepan Twardoch z „Nullem”, czyli nie tylko new adult
Literatura
Epitafium dla CK Monarchii: „Niegdysiejsze śniegi” Gregora von Rezzoriego
Literatura
Percival Everett „dopisał się” do książki Marka Twaina i zdobył Nagrodę Pullitzera