Drukujące Wisławę Szymborską Wydawnictwo a5 szykowało tę imprezę od dawna. Na scenie w krakowskim Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej mieli zasiadać niemal wszyscy autorzy związani z oficyną. Także noblistka, której jako jedynej pozwalano palić. Zawsze zresztą dostawała dyspensę (podczas podróży najbardziej przeszkadzał jej zakaz palenia w samolotach). Wszyscy zazdrościliśmy jej tego przywileju. Ta mała słabość dużo mówiła o poetce, która nigdy nie poddała się nowemu reżimowi kultury: terrorowi troski o siebie.
Nigdy nie była postacią pomnikową, a jej drobna nonszalancja dawała pretekst do wielu żartów i anegdot. Jej sekretarz Michał Rusinek opowiadał, jak raz stała na lotnisku w kabinie dla palaczy: drobna starsza pani i dwóch wielkich Afroamerykanów – ekipa z piekła rodem. Tego dnia w muzeum Manggha miała przed sobą trudne zadanie. Kiedy inni poeci udadzą się w sobie tylko znanych kierunkach, ona utknie na scenie i przez trzy godziny będzie dawać autografy. Postawiono przy niej strażników. A ona podpisywała, podpisywała wytrwale. Chociaż wszyscy wiedzą, jak wyobrażała sobie piekło: prasowanie męskich koszul i rozdawanie autografów.