Sylwetka, twarz i gęba

Manuela Gretkowska nie potrafi pisać, wykazuje talent wyłącznie do pornografii. W tym kontekście jej najnowsza powieść „Agent” jawi się jako lichy melodramat

Publikacja: 10.06.2012 16:00

Sylwetka, twarz i gęba

Foto: EAST NEWS, Wojciech Olszanka Wojciech Olszanka

Swego czasu, bodaj na łamach nieświętej pamięci „Dziennika", Manuela Gretkowska orzekła, że najlepszym przyjacielem kobiety jest penis. Ponieważ tego zdania są również męscy szowiniści, czyli według zawodowych niewiast – cała reszta społeczeństwa – nic nie stoi na przeszkodzie, by penisa wpisać w symbolikę Polskiej Partii Kobiet, której autorka „Namiętnika" jest współzałożycielką. Ale przede wszystkim sylwetką, twarzą i gębą.

Na pewno natomiast uważana za pisarkę skandalistka nie jest Orianą Fallaci ani Jadwigą Staniszkis. Tak przynajmniej sama utrzymuje. Zresztą dlaczego miałaby być, skoro pisać nie umie, co wyklucza jej powinowactwo ze sławną włoską dziennikarką, natomiast poglądy polityczne ma całkowicie odmienne od przekonań autorki „Postkomunizmu: próby opisu"? Swoją drogą, o jakich poglądach mówimy?! Gretkowska pilnuje jedynie tego, by politycznie być w zgodzie z salonem, za to nieustannie bulwersować go obyczajowo. Oczywiście werbalnie tylko, werbalnie...

Czytelnicy boskiej Manueli doskonale wiedzą, o czym mowa. Gorzej z tymi, którzy nie czytając autorki „Tarota paryskiego", przykładają do niej zwyczajowe pisarskie miary. I wpadają w pułapkę – rzecz w tym bowiem, że Gretkowska nie umie nie tylko napisać dialogów – Robert Tekieli usprawiedliwiał się, że tej sztuki nauczyć się jej nie dało – ale w ogóle nie potrafi opowiadać, a umiejętność narracji jest jej nieznana. Dobitnie dowodzi tego w swej najnowszej powieści „Agent".

Gretkowska pozbawiona jest daru narracji – jeśli zaczyna opowiadać, to z finezją blondynki z popularnej serii kawałów

Labirynt w Chartres

Po poprzedniej książce, zatytułowanej „Trans", którą z wyjątkowym przekonaniem nazwałem na tych łamach „gównianą", bardzo byłem ciekaw, czym tym razem Gretkowska będzie chciała zaszokować potencjalnych czytelników. Niestety, obawiam się, że ci ostatni będą rozczarowani. No bo – postawię problem wprost – po co ludzie sięgają po książki autorki „Namiętnika"? Dla doznań estetycznych? Przepraszam, ale wątpię.

W 2003 r. Gretkowska do spółki ze swym życiowym partnerem Piotrem Pietuchą spisała „Sceny z życia pozamałżeńskiego". Wcale nie była to rzecz szczególnie obrazoburcza, choć szczypty pornografii i w niej – rzecz jasna – nie zabrakło. Za najlepszy dla Gretkowskiej czas uchodzą lata 1991–1994, gdy ukazały się powieści: „My zdies' emigranty" (z rekomendacją Czesława Miłosza!) „Tarot paryski" i „Kabaret metafizyczny". No, to próbka prozy artystycznej z tej ostatniej książki, o wyższości kobiety – nie, nie tylko nad mężczyzną, także nad katedrą w Chartres: „Labirynt katedry w Chartres ma zaledwie jedno wejście, na więcej nie było prawdopodobnie stać teologów średniowiecza. W plan katedry można wyrysować człowieka o rozpostartych ramionach. Ta postać ludzka jest mężczyzną. Mężczyzna ma jedno wejście do labiryntu – anus. Kobietę obdarzoną anusem i vaginą symbolizuje labirynt o dwu wejściach, rzadko kiedy rysowany na posadzkach średniowiecznych katedr". Co z tego ma wyniknąć? Otóż „zasznurowany zwieraczem anus jest drogą dla cnotliwych, wystrzegających się śliskości vaginy".

Finezja blondynki

Manuela Gretkowska bywa kiczowata, ale naprawdę ma predylekcje jedynie do pornografii, którą stosunkowo często, jak właśnie w „Kabarecie metafizycznym", miesza z traktatem filozoficznym. Oczywiście gros czytelników jej rzekomy traktat ma w najgłębszym poważaniu, nie zapomni za to o dwóch łechtaczkach Bepy Mazeppo mającej dzięki temu orgazm stereo!

Na tle „Kabaretu..." czy „Tarota..." najnowszy „Agent" jawi się jako lichy melodramat. Tytułowy bohater prowadzi podwójne życie: w Izraelu ma starą żonę, w Polsce młodą kochankę. Do pierwszej go nie ciągnie, udaje więc przed nią impotenta. W końcu mieszają mu się role, zalicza wpadkę, a że człek to wrażliwy, odbiera sobie życie. I już. Banał przerażający, rozmówki rodem z popołudniowych seriali, bohater Szymon Goldberg – beznadziejny, polsko-żydowskie sentymenty grane bez odrobiny znajomości rzeczy i wiedzy wykraczającej poza wstępniaki „Gazety Wyborczej".

„Agent" ujawnia też z całą ostrością to, co zostało tu powiedziane już wcześniej. Gretkowska pozbawiona jest daru narracji – jeśli zaczyna opowiadać, to z finezją blondynek z popularnej serii kawałów w istocie uprawia coś na kształt publicystyki. To nie jest przypadek, ale jedną z rzeczywiście udanych jej książek jest np. „Światowidz", mocno osadzony w przedstawianym świecie i, co najbardziej istotne, pozbawiony literackich pretensji.

Kto widział, ten nie zapomni

Gretkowska wyrobiła sobie nazwisko na fali postmodernizmu. Czy nabrała Miłosza, wykorzystując jego ciepłe słowa jako recenzję, drukując pochwałę na okładce „Emigrantów...", czy nie – mniejsza z tym. W tamtym dziwnym czasie Andrzej Wajda filmował inną literacką rewelację – „Pannę Nikt" Tomka Tryzny. Z jakim skutkiem? Wiadomo, ale skoro o filmie, tu także zasługi Gretkowskiej wydają się nie do przecenienia. Naturalnie myślę o „Szamance" – efekcie działalności spółki artystycznej Manuela Gretkowska – Andrzej Żuławski. Wynikiem ich kooperacji był chyba najgorszy film zrealizowany w III RP. Kto widział, ten nigdy nie zapomni.

Niedawno w „Transie" Gretkowska odcięła kupony od tamtej produkcji, opowiadając z detalami, co, w co i ile razy wkładał jej mistrz, a co, w co i ile razy ona jemu. Nie po to jest jednak antropolożką kultury (o czym przypomina na pierwszej stronie „Transu"), by zadowolić się czystą pornografią, bez domieszek. Rozsiała więc w książce liczne swoje przemyślenia na wszelkie możliwe tematy, szczególnie uwzględniając polskość i katolicyzm. A – jak byśmy na to nie patrzyli – „Trans" był jej repliką (czy zemstą) na „Nocnik" Żuławskiego, równie obsceniczny, wulgarny i – jak się wydaje – jeszcze bardziej kabotyński.

47-letnia Gretkowska dawno już nie jest literacką lolitką, dla wzmocnienia efektu używającą wulgarnego języka. Od dłuższego czasu funkcjonuje jako celebrytka, działaczka feministyczna, ba – założycielka i honorowa przewodnicząca Partii Kobiet, słowem, niewiasta nowoczesna i wyzwolona.

Jej nowoczesność z całą mocą objawiła się po katastrofie smoleńskiej. Gdy część narodu polskiego ustawiała się w gigantycznej kolejce, by pożegnać prezydenta i jego małżonkę, Gretkowska załamywała ręce, że Polacy stoją tak, po 18 godzin, i to jest ich udziałem w poświęceniu stania-powstania. „Wreszcie udanego – dodawała z goryczą. – Powstanie na ulicach Warszawy. Lacaniści powiedzieliby, że to skojarzenie z działalnością prezydenta. Przecież zostanie po nim głównie Muzeum Powstania Warszawskiego".

Gretkowska jest znakomicie poinformowana. „Cały świat wie – oznajmia – że to namiętność polityczna doprowadziła do śmierci blisko stu osób, a u nas szaleje mitomania. Przed chwilą w Radiu Maryja słyszałam (zawsze zastanawiało mnie, kto jest słuchaczem toruńskiej rozgłośni, teraz już wiem – przyp. K.M.) o książce, w której ktoś udowadnia, że pasażerowie prezydenckiego lotu przeżyli. Kraj łgarzy i łazarzy" – stawia na koniec efektowną diagnozę.

Ona sama jest, rzecz jasna, tego nędznego i załganego kraju ozdobą. W końcu pięć lat temu została Polką Roku – według „Wysokich Obcasów", dodatku do „Gazety Wyborczej", która jak może, dba o samopoczucie autorki „Transu". Było nie było, jej „Polka" mianowana została do Nagrody Nike, podobno najpoważniejszego wyróżnienia literackiego w naszym (pamiętamy: nędznym i załganym, ale zawsze) kraju. A w 2006 r. „Przekrój" uhonorował Gretkowską Fenomenem. Rok później dostała jeszcze nagrodę od „Elle" w kategorii Osoba Publiczna.

Były precedensy

Dziwić się można, dlaczego – w tej sytuacji – Manuela stosunkowo rzadko gości w telewizji. Czyżby w przeciwieństwie do stada celebrytek grasujących po antenach jak Polska długa i szeroka nie miała parcia na szkło? Nic podobnego, tyle że redaktorstwo nie ufa Gretkowskiej i boi się, że ni z tego, ni z owego rzuci przed kamerą mięsem. Były precedensy.

W każdym razie jednak zawsze można pierwszą skandalistkę III RP wykorzystać w pożądanym celu, nie tylko antykaczyńskim, choć trzeba przyznać, że tu jest bezkonkurencyjna i tylko raz, niestety, dała ciała, gdy napisała, że najpopularniejsi w Polsce bracia ojca stracili w dzieciństwie. Broniła się zresztą dzielnie, słusznie zauważając, że jeszcze nie ma obowiązku uczyć się na pamięć życiorysów przywódców, choćby i największych. Za to może nie do obowiązkowych lektur szkolnych, ale do uzupełniających jak najbardziej, nadałyby się złote myśli Gretkowskiej na temat katolicyzmu.

„Byłam katoliczką – wyznaje w »Transie«. – Zajmowałam się świętą Marią Magdaleną i jej gnostyczno-kabalistycznymi powiązaniami. Znałam trochę hebrajski i zasady judaizmu, religii rozumu. Chrześcijaństwo zmieniło go w religię miłosierdzia. Katolicyzm obsunął żydowski mózg i chrześcijańskie serce do genitaliów. Gwałcenie delikatnych pochew żrącymi od salicylu termometrami. Tablice Mojżeszowych przykazań Watykan przekuł w wykaz ginekologicznych nakazów"; „W przeciwieństwie do protestanckiego Kościół katolicki narzuca swą wykładnię wiary, zabierając wyznawcom możliwość interpretacji i bronienia poglądów"; „Zabory zabrały nam słownictwo, wiara przetrąciła kręgosłup logicznego myślenia".

I na koniec jeszcze jeden smakowity cytat: „Za mną powódź stulecia, nie miałam gdzie się wycofać. Podtapiało mój kraj zbudowany na gównie. Wypłukiwało nieszczelne szamba. Nad nimi powiewały śmieci przydrożnych reklam, trąd obłażący tę ziemię. Miejscowi czarownicy zastanawiali się, czy nosić papuaskim sposobem k... w tykwie, czy w celibacie".

Powiedziałbym, że dylemat to pozorny. Byle o nim nie zapomnieć, w tykwie czy nie w tykwie, to przecież – jako rzecze Gretkowska – najlepszy przyjaciel kobiety.

Swego czasu, bodaj na łamach nieświętej pamięci „Dziennika", Manuela Gretkowska orzekła, że najlepszym przyjacielem kobiety jest penis. Ponieważ tego zdania są również męscy szowiniści, czyli według zawodowych niewiast – cała reszta społeczeństwa – nic nie stoi na przeszkodzie, by penisa wpisać w symbolikę Polskiej Partii Kobiet, której autorka „Namiętnika" jest współzałożycielką. Ale przede wszystkim sylwetką, twarzą i gębą.

Na pewno natomiast uważana za pisarkę skandalistka nie jest Orianą Fallaci ani Jadwigą Staniszkis. Tak przynajmniej sama utrzymuje. Zresztą dlaczego miałaby być, skoro pisać nie umie, co wyklucza jej powinowactwo ze sławną włoską dziennikarką, natomiast poglądy polityczne ma całkowicie odmienne od przekonań autorki „Postkomunizmu: próby opisu"? Swoją drogą, o jakich poglądach mówimy?! Gretkowska pilnuje jedynie tego, by politycznie być w zgodzie z salonem, za to nieustannie bulwersować go obyczajowo. Oczywiście werbalnie tylko, werbalnie...

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski