- Mamo, nie czytaj, to straszne, nie mogę tego słuchać – proszę się nie zdziwić, gdy taką prośbę wyszepcze dziecko podczas czytania tej książki przed snem. Prośbę taką należy uszanować oczywiście, i odłożyć lekturę. Ja tak zrobiłam. Przerwaliśmy czytanie książki z synem po pierwszym rozdziale. Pozostałe doczytałam sama. Dzięki temu mogłam małemu rano wyjawić, że historia, choć straszna, to jednak dobrze się kończy. Ale nie tylko z tego powodu będę „Książkę wszystkich rzeczy" Guusa Kuijera polecać, i na antenie polskiego radia, i na prasowych łamach.
Oto historia małego mieszkańca Amsterdamu, Thomasa, który wychowuje się w klasycznej i normalnej, zdawałoby się, rodzinie. Rodzina ma piętrowy dom, Thomas ma mamę, tatę i starszą siostrę. W niedzielę wszyscy chodzą razem do kościoła. Odmawiają też wspólnie modlitwę przed posiłkami. A jednak między członkami tej rodziny wyczuwa się nieustanne napięcie i można też pokusić się o stwierdzenie, że są to ludzie nieszczęśliwi. W czym tkwi problem?
Przytoczę fragment z książki: „Nabożeństwo w kościele trwało długo. Lud Izraela wlókł się przez pustynię, zawodząc, a ławki kościelne były twarde. Najprzyjemniejsze było śpiewanie na zmianę. Wyglądało to tak: łysy pan w długiej czarnej sukni z mnóstwem guziczków śpiewał solo jeden werset. A potem wszyscy mu odpowiadali, śpiewając wspólne inny werset. I jeszcze raz. I znów. Czarna suknia za każdym razem śpiewała co innego, a ludzie odśpiewywali ciągle to samo: Miło siwy Panie, nie budź nas na pokruszenie". Thomas też śpiewał, pełną piersią. Jednocześnie próbował liczyć guziczki czarnej sukni, ale ciągle się mylił. W drodze do domu Thomas zauważył, że tata jest o coś zły. Nic nie mówił i patrzył uparcie przed siebie. (...) W domu został tylko dźwięk. Thomas słyszał odgłos klaśnięcia w miękki policzek mamy. Słyszał odgłosy wszystkich uderzeń, jakie kiedykolwiek otrzymała, deszcz uderzeń jak grad na ulicy zrywający liście z drzew. Przycisnął dłonie do uszu. Kiedy minęła cała wieczność, którą Thomas spędził w swoim pokoju na piętrze, wpatrując się w nicość, przez dłonie usłyszał ciężkie kroki ojca na schodach. Łup, łup, łup, łup. 'Wszystko zniknęło – pomyślał – Nic już nie istnieje. Ja też nie'.
To był on. Mężczyzna wielki jak dąb stanął w drzwiach. (...) usiadł na stołeczku obok łóżka. Nic nie mówił. Nie musiał, bo Thomas dobrze wiedział, co robić. Spuścił spodnie. Potem majtki. Położył się na kolanach ojca pupą do góry. Zaczęło się lanie. Drewniana łyżka świstała w powietrzu. Bach! Ból przecinał mu skórę jak nóż. Bach!"
Mały Thomas radzi sobie z rodzinnym terrorem uciekając w nierzeczywisty świat własnej fantazji i wyobraźni. Przetrwać pomaga mu „dobra czarownica" (a tak naprawdę starsza pani, sąsiadka Van Amersfoort), dziewczynka Eliza, w której chłopiec się podkochuje mimo że mała ma drewniano-skórzaną nogę (a może właśnie dlatego?), i ...Jezus, z którym rozmawia od czasu do czasu gdy jest sam.