Amerykanie mają swoją „wielką powieść amerykańską", jak nazywają epicką panoramę epoki w stylu Steinbecka czy Dos Passosa, do której wzdychają i której domagają się od swoich autorów. Polacy nie mają nawet tego, bo i skąd? Wielkie realistyczne prozy to nie jest dyscyplina, w której kiedykolwiek odnosiliśmy znaczące sukcesy. To literacki futbol, a my w piłce nożnej, po dawno zapomnianych brązowych medalach, nic nie osiągnęliśmy. Miewamy raczej w piśmiennictwie wybitne odpowiedniki skoczków narciarskich, uprawiających sport piękny, choć raczej niszowy. Zgodnie ze stereotypowym wyobrażeniem jesteśmy narodem poetów, a w tym akurat wypadku stereotyp jest w stu procentach prawdziwy. Paweł Dunin-Wąsowicz oszacował nawet kiedyś (pół żartem, pół serio) liczbę polskich poetów na sto tysięcy.
Dlatego, jako że to w zasadzie jedyny punkt odniesienia, od co najmniej dwóch dekad krytycy domagają się od pisarzy „nowej Lalki", która pokazałaby współczesną Polskę. Bez skutku. Zwłaszcza młodzi prozaicy są nad wyraz oporni, jak bardzo by byli utalentowani, żaden nie chce być „nowym Prusem". Wszystko można zarzucić takiej np. Dorocie Masłowskiej czy Michałowi Witkowskiemu, ale nie ambicje epickie. A i w średnim pokoleniu autorzy pokroju Andrzeja Stasiuka czy Olgi Tokarczuk nawet jak już powieść napiszą, to z „Lalką" nie ma ona wiele wspólnego.
Narzekania na kryzys polskiej powieści stały się w ostatnich latach jednym z rytualnych zaklęć publicystyki literackiej, powtarzanym tak często, że już nikt ich nie słucha i nie traktuje do końca serio. I słusznie. Bo choć powieść jak futbol nie jest naszą dyscypliną narodową, to mamy przecież całkiem niezłych zawodników. A sądząc po wydarzeniach ostatnich tygodni, można by nawet stwierdzić, że jest naprawdę nieźle.
Mamy epików
To co wydarzyło się w ostatnich tygodniach na rynku wydawniczym, zadaje kłam opinii, że w Polsce nie ukazują się dobre powieści. Niemal równocześnie pojawiły się trzy książki, które najlepiej opisuje określenie „epika". Dwie wyszły spod ręki autorów uznanych i popularnych (na tyle, że pojawiły się nawet na listach bestsellerów), Jerzego Pilcha („Wiele demonów") oraz Eustachego Rylskiego („Obok Julii"), trzecia jest udanym debiutem wybitnego poety Jana Polkowskiego („Ślady krwi"). Nie jest może tak, że są to powieści zupełnie pozbawione wad, jednak w każdym z przypadków zalety zdecydowanie przeważają.
A najwięcej ma ich, moim zdaniem, książka Rylskiego, zaskakująca podwójnie.