Wprowadził po prawej stronie życia publicznego nowy język będący autentycznym głosem tej części młodego pokolenia, która z jednej strony odrzucała patetyczną, bogoojczyźnianą retorykę, z drugiej zaś nie dawała się uwodzić lewicowo-liberalnym opowieściom serwowanym przez „Gazetę Wyborczą" i zbliżone do niej środowiska.
Ale „Fronda" miała też swoje ważne źródło inspiracji. Chodzi o „bruLion" – wychodzący w latach 1986–1999 periodyk, który zasłynął z licznych prowokacji intelektualnych i skandali. W najnowszym wydaniu „Frondy" na uwagę zasługuje rozmowa z jego szefem Robertem Tekielim. Publicysta odsłania kulisy powstania czasopisma i przedstawia swoją interpretację ewolucji, którą ono przeszło od anarchistycznej kontestacji Okrągłego Stołu do uznania katolicyzmu za główny fundament cywilizacji europejskiej.
Tekieli mówi „Frondzie": „»bruLion« był drogą ludzi, którzy nie chcieli być okłamywani, którzy odrzucili wszystkie istniejące systemy, którzy chcieli testować rzeczywistość". Jakie były tego konsekwencje? O tym traktuje tekst Mateusza K. Dzioba. Autor przypomina w nim: „Gdzie – jak nie w »bruLionie« – przeczytamy o najbardziej plugawych akcjach z życia sadomasochistki, tylko po to, by kilka stron później uraczyć się poezją Krzysztofa Koehlera, a na zakąskę przeczytać quasi-polityczne brednie Janusza Korwin-Mikkego?".
Przykład „bruLionu" świadczy o tym, że bunt nie mieści się w prostym podziale prawica–lewica. Tekieli podkreśla chociażby to, że był pozytywnie nastawiony wobec Kościoła. I to także wtedy, gdy nie był z nim związany. A przecież redagował periodyk, na łamy którego wpuszczał teksty ludzi hejtujących papieża. Pod tym względem różnił się od piewców wolności szermujących antyklerykalizmem.
Do beczki miodu, którą jest najnowsza „Fronda", trzeba jednak też włożyć łyżkę dziegciu. Dziób kończy swój tekst pytaniem: „Może gdyby »bruLion« ukazywał się dziś, to jego twórcy przesiadywaliby na warszawskim placu Zbawiciela". Uznanie silącej się na alternatywność subkultury hipsterów za przejaw pogardy dla mainstreamu pokazuje, że periodyk pod redakcją Roberta Tekielego dla współczesnych młodych czytelników może być jednak za trudną lekturą.