W Nowym Jorku pada dzisiaj śnieg, a ja patrzę przez okno mojego mieszkania przy 59 Ulicy na znajdujący się naprzeciwko budynek, gdzie mieści się szkoła baletowa, którą prowadzę. Za przeszkloną ścianą uczniowie w obcisłych trykotach przestali ćwiczyć pointes i entrechats. Moja córka, a zarazem asystentka, dla odprężenia pokazuje im krok taneczny do muzyki jazzowej.
Pójdę do nich za chwilę.
Wśród uczniów jest dziewczynka nosząca okulary. Przed rozpoczęciem lekcji położyła je na krześle, zupełnie jak ja to robiłam u Madame Dismajłowej, gdy byłam w jej wieku. Nie tańczy się w okularach. Pamiętam, że w czasach Madame Dismajłowej, w ciągu dnia ćwiczyłam chodzenie bez okularów. Kontury osób i przedmiotów traciły wtedy swą ostrość, wszystko stawało się rozmyte, nawet dźwięki były coraz bardziej wyciszone, wytłumione. Świat, gdy nań patrzyłam bez okularów, tracił swą kanciastość, stawał się tak miły i miękki jak wielka poduszka, do której przytulałam policzek i w końcu zasypiałam.
O czym tak marzysz, Katarzynko? – pytał mnie wtedy tata. – Powinnaś włożyć okulary. Posłusznie wykonywałam jego polecenie i wszystko odzyskiwało na powrót swą zwykłą ostrość i wyrazistość. W okularach widziałam świat takim, jaki jest w rzeczywistości. Nie mogłam już marzyć.
Tutaj, w Nowym Jorku, przez kilka lat tańczyłam w zespole baletowym. Następnie z matką prowadziłam szkołę baletową. Później matka przeszła na emeryturę i pracowałam sama. A teraz pracuję z moją córką. Mój ojciec też powinien wycofać się już z życia zawodowego, lecz wciąż nie może zdecydować się na ten krok. A tak naprawdę, to z czego właściwie miałby się wycofać? Nigdy nie dowiedziałam się, jaki właściwie tata ma zawód. Oboje z mamą mieszkają teraz w niewielkim mieszkanku w Greenwich Village. W sumie, cóż można o nas powiedzieć? Nowojorczycy niewyróżniający się niczym szczególnym. Jedyna rzecz nieco dziwna to to, że zanim przybyliśmy do Ameryki, moje dzieciństwo upłynęło w Paryżu, w X dzielnicy. Prawie trzydzieści lat temu.