Aktorzy i pisarze marzą o nagrywaniu płyt. A pan?
Nic nie zmieniam. Przecież nie postanowiłem, że zostanę kucharzem. Zawsze robiłem różne rzeczy, m.in. interesowałem się muzyką. Nie miałem talentu do instrumentów – a może cierpliwości nie miałem?, ale przyjaźnię się z muzykami. Pewnego dnia jechałem samochodem razem Piotrkiem Bukowskim, powiedzmy, że moim zięciem, ale też twardym gitarzystą, który kulom się nie kłania i gra ostre rzeczy. Puściłem mu utwory z kolekcji malarza i zbieracza folku Andrzeja Bieńkowskiego. Jeździł na południowe Mazowsze i nagrywał muzyków ludowych, którzy byli lokalnymi Hendriksami. Piotrka bardzo przejęły te oberki, bo choć skodyfikowane, przecież są opowieścią o wolności. Po pół roku zaprosił bębniarza Huberta Zemlera i zaczęli pracować nad muzyką, z której wyszły wariacje oberkowe. Dał mi je posłuchać, a mnie sprzęgły się freejazzowe oberki z inną polskością niebywałą, czyli Litanią do Matki Boskiej Loretańskiej, jedną z najpiękniejszych modlitw w ogóle. Powiedziałem: zróbmy fuzję oby tych polskości, zróbmy płytę. A potem zaprosiłem jeszcze mojego starego przyjaciela Mikołaja Trzaskę, z którym nagrałem dwa albumy. Razem zrobiliśmy sesję parodniową w moim szałasie, zupełnie wariacką. I tak powstała "Opla Stasiuk Trzaska".
Po książce „Przewóz", którego narrator nawiązuje do relacji z ojcem, nagrał pan płytę z opowieścią o dziadku.
To jest tak w literaturze: bierzesz to, co masz, a potem robisz z tego kreację. Mój dziadek był bardzo reprezentatywny dla polskości na pewno pod względem wyglądu. Jan Paweł II miał na starość twarz podobną do mojego dziadka.
Dziadka, który był sołtysem z ciągotami do bycia w partii, co mu odradzono – nazwał pan „cywilnym księdzem".