Bohaterem nowego dzieła jest niejaki nadkomisarz Pater. Choć zewnętrznie niepodobny do Mocka, z natury to klon wrocławianina. Nieprzekupny ideowiec. Wilk samotnik, porzucony przez kobietę, która i tak zbyt długo z nim wytrzymywała. Oto, jak charakteryzują go autorzy „Alei samobójców”: „Był policjantem. Człowiekiem, który zadaje sobie różne pytania. A sens jego pracy polega na znajdowaniu odpowiedzi. Na różne pytania”. W „Alei…” tandem Krajewski/Czubaj wprowadził pozorne innowacje: rzecz dzieje się w Gdańsku, mniej więcej półtora roku temu. Choć w odmiennym czasie i mieście, autor (autorzy?) dyskontuje moc(k)ne strony serii z Breslau. Pojawia się sprawdzony dramaturgiczny schemat: introdukcja z przeszłości, potem kronika wydarzeń w odcinkach z datą i godziną w nagłówku. A pod koniec kilka kolejnych retrospektyw.
Ale niechby tam, gdyby treść pasjonowała. Tymczasem główny grzech „Alei…” to nadmiar niczemu niesłużących opisów, w których gubi się intryga. Na pozór kryminał pęka od atrakcji. Są mundialowe mecze, brydż, poker i zawody lotkarzy-darterów. Na tym tle rozgrywają się mordy rytualne oraz kwitnie sekciarstwo. Najważniejsza akcja rozgrywa się w domu dla bogatych starców elegancko zwanym „Eden”.
Mimo współczesnego sztafażu rozpoznajemy niezawodne chwyty Krajewskiego, za pomocą których kreował duszne, niepokojące klimaty w Breslau. Upał wyciskający siódme poty (opisy pocenia się to specjalność autora: strużka, krople, ciemne plamy pod pachami – w trakcie lektury nieodzowny staje się dezodorant). Jędrne słownictwo na przemian z uwagami lingwistycznymi. Mnogość charakterologicznych dewiacji i potworności. Smród, brud i ubóstwo mieszkań w blokach skonfrontowane z luksusowym „Edenem”. Śmieci, womity, krew. Skalpowanie, operacje plastyczne i rytualne rany. Do tego dużo alkoholu, kac i migrena.
A wszystko to opakowane w morze słów. Z wtrętami niczego niewnoszącymi w rodzaju „…legendarną płytę chłopaków z Liverpoolu, o dwóch mówi się już w czasie przeszłym, kończyła narastająca kakofonia orkiestry i wybrzmiewający przez kilkadziesiąt sekund fortepianowy akord”.
Są też żarty subtelne niczym haubica: „W głębokim przekonaniu, że ślimaczący się samochód jest prowadzony przez kobietę, mijali go z rykiem pochodzącym z dwóch źródeł – z silnika i z ich własnego gardła”.