Autor nie jest postacią nieznaną, wręcz odwrotnie, ale popularność zdobył nie na niwie literatury, lecz na falach radiowych, głównie jako autor postaci DeDetektywa Inwektywa bawiącego słuchaczy Radia Wawa. Jak się spisał jako prozaik? Trudno o jednoznaczną ocenę, niemniej “Szalbierz”, niezależnie od wszystkich swoich zalet, olśniewającą powieścią nie jest. Co stwierdzam z żalem, gdyż wydaje się, że była szansa na powstanie świetnej książki, pod warunkiem wszak, że autorowi aż tak nie zależałoby na tym, by spodobała się ona wszystkim. Co, jak wiadomo, nie udało się jeszcze nigdy nikomu.
“Szalbierz” powinien być najnormalniejszą powieścią historyczną. Oczywiście, awanturniczą, łotrzykowską, ale to, co jest w niej z ducha i litery fantasy i s. f. wydaje się zbyteczne. Tym bardziej że autor nie był chyba do końca przekonany, czy rzecz pisać w tonacji całkiem poważnej, czy też wyraźnie prześmiewczej.
Za dużo mamy w “Szalbierzu” zapożyczeń, począwszy od kluczowego dla powieści procesu formowania się Siedmiu, którzy uchronić mają kraj od piekielnej nawały... No, nie jest to Drużyna Pierścienia i, zdaje się, że nie miała być taką, ale Tomaszowi Łysiakowi zabrakło konsekwencji, by utrzymać się w konwencji pastiszu.
Jego Drużynę tworzą – można rzec – najgorsi z najgorszych. Tytułowy bohater – szpieg tatarski, następnie chłopiec z nieprawego łoża – niemowa, błędny rycerz Dragiełło uważający się w prostej linii za wnuka świętego Jerzego, tyleż nawiedzona co natchniona epileptyczka Hanna, córka kupca Pieniążka spod Krakowa, mnich Dobrosław, który, wiodąc pustelniczy żywot, spasł się niewiarygodnie – na chwałę bożą, zalkoholizowany, śmierdzący karzeł Karlito i dwaj jednoręcy siłacze, bracia Niob i Hiob, których matkę posądzoną o oddawanie czci pogańskim bałwanom powiesić kazał specjalny wysłannik mistrza Krzyżackiego Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie Kuno von Kirchenstein. Jakąż to misję będzie w stanie spełnić taka ekipa spod ciemnej gwiazdy?
Nie zdradzę intrygi, powiem tylko, że o ile jest ciekawie zawiązana, o tyle jej rozwiązanie mocno rozczarowuje. Moim zdaniem dlatego, że książka jest okazała, liczy grubo ponad 600 stron i gdy w końcu przebrniemy przez niekończące się opisy pojedynków, bitek i bitew, gdy naszej Drużynie uda się uniknąć kolejnych zasadzek i spodziewamy się Bóg wie czego, w finale następuje po prostu przekłucie nadmuchanego wcześniej nadmiernie balonu. Ostatnie zdanie powieści kryje w sobie jednak znak zapytania: “Burza miała się dopiero rozpętać na dobre”. To prawda, akcja “Szalbierza” dzieje się w 1237 roku, najazd tatarski na ziemie polskie nastąpi za cztery lata. Czy Tomasz Łysiak zda nam relację z tego, co się stało wówczas w Sandomierzu, czy opowie o klęsce pod Chmielnikiem, a następnie pod Legnicą.