Młody autor (rocznik 1978) zdobył popularność serią komiksów „Wilq Superbohater”, których dotychczas ukazało się 13.
„Wyprawa…” początkowo była dołączona do tamtego cyklu jako ekstra-bonus. Teraz wydana jest osobno, na czym zarówno zyskuje, jak traci. Opowieść plastycznie świetna, efektownie rozwiązane strony, misterny rysunek. Jednak szata graficzna nie jest w stanie przysłonić mielizn treści, w które co krok autor wpada. Szwankuje dramaturgia, a teksty rażą infantylizmem.
Jestem z pokolenia, które zaczytywało się – w nieodpowiednio późnym wieku, bo w czasach studenckich – w „Bajkach robotów” Lema. Do dziś mam w pamięci wydanie z ilustracjami Daniela Mroza. A cytaty chyba nigdy nie wyparują mi z pamięci.
Toteż sięgnęłam po „Wyprawę…” z nadzieją, że to współczesna kontynuacja arcydzieła polskiej fantastyki – bo i temat, i sposób rysowania wydały się zbieżne. Niestety, historyjki z kapitanem Dewilem w roli głównej dzielą lata świetlne od „Bajek robotów”. Autor robi aluzje do intryg polityczno-korupcyjnych, jakich jesteśmy świadkami w ostatniej dekadzie. Sam bawi się świetnie: jest za, a nawet przeciw.
Ale my ze stronnictwa Trurla i Klapaucjusza mówimy stanowcze „nie” kapitanowi Dewilowi. Także załoga dowodzonej przezeń rakiety Wymper 1 pozostawia wiele do życzenia: niebyt bystry mechanik Staszek oraz Lulu Makieta, pierwszy oficer o wyglądzie otyłej Kasi Ballou. Ale nawet z taką ekipą można by podbić gwiazdy – gdyby Minkiewiczowi wypaliła wyobraźnia. Oraz talent dramaturgiczny.