„Kraj nad Jangcy”, reportaż napisany po sześciotygodniowym pobycie autora w Chinach na przełomie 1956 i 1957 roku, miał tylko jedno wydanie, ponad pół wieku temu. I został kompletnie zapomniany.
Tymczasem książka, wydana teraz w „Dziełach” Pawła Jasienicy, jest bardzo ciekawa. Świadczy o otwartości pisarza na egzotyczną kulturę i nieznane obyczaje, ale i o jego braku uprzedzeń wobec komunistycznego państwa zgłaszającego mocarstwowe aspiracje. Tę przyszłą moc Chin potrafił dostrzec Jasienica w Pekinie, Szanghaju, Nankinie, Kantonie, Ningpo. A wcale nie było to oczywiste.
Przybysza z Polski szokował prymitywizm tamtejszego rolnictwa, tragiczny transport, zacofanie techniczne na każdym kroku. Ale obserwując z bliska „najliczniejszy naród świata, uczciwy, pracowity nadzwyczajnie, zdyscyplinowany w sposób najzupełniej fantastyczny”, zrozumiał, że jego potencjał jest nieograniczony.
Ale też, pomny doświadczeń lat stalinowskich, zauważał, że „każdy mocarz łatwo i zawczasu kark skręci, jeśli ulegnie pokusom polityki międzynarodowej aż nazbyt dobrze znanego typu. Możliwość tego właśnie niebezpieczeństwa stanowi – moim zdaniem – najgroźniejszy znak zapytania unoszący się nad godną wielkiego szacunku pracą tego kraju”.
Paweł Jasienica trafił do Chin w wyjątkowym momencie. Mao Tse-tung proklamował właśnie kampanię „100 kwiatów”, ale z polskiego punktu widzenia ważniejsze było co innego. Otóż w październiku 1956 roku przywódcy ChRL zdecydowanie sprzeciwili się sowieckim planom interwencji w Polsce, uznając je za „przejaw wielkorosyjskiego szowinizmu”. Potraktowali też odwołanie Rokossowskiego i powrót Gomułki do władzy za wewnętrzną sprawę Polski. Z całą pewnością zapobiegło to agresywnym zamierzeniom Chruszczowa, który rad był zrobić w Polsce to samo co na Węgrzech.