Wrażliwość powinno się operować jak wyrostek robaczkowy. Zwłaszcza kiedy przytrafi się maluchowi w dysfunkcyjnej rodzinie. Takiej jak familia Borysa Mleczki – chłopca, który trafił do bidula.
O latach spędzonych w domu dziecka Mariusz Maślanka opowiedział w autobiograficznej powieści wydanej cztery lata temu. Teraz wspomina czasy poprzedzające tamto wydarzenie.
Niezwykle poruszająca książka, choć powściągliwa. Dzięki wyciszeniu emocjonalnemu pisarz uzyskuje niezwykle sugestywny obraz. Jak poprzednio Borys, jego alter ego, nie skarży się ani użala na los. Przeciwnie. Wyłapuje pozytywy życia, które postronnemu obserwatorowi jawiłoby się jako horror.
Lata 80., zapadła dziura gdzieś na Śląsku. Bieda, głód, pijaństwo ojca, matka zapadająca na depresję, seria śmierci bliskich. Ani śladu radosnego, beztroskiego dzieciństwa. Mimo to dziesięcioletni Borys, narrator wydarzeń, reaguje na większe i mniejsze tragedie jak przystało na twardego mężczyznę. Z godnością i empatią. „Jutro będzie lepiej”, wmawia sobie na przekór realiom. Umie też docenić okruchy uczuć i serdeczności, jeśli zazna ich od krewnych czy kolegów. I wie, jak ciepło odwzajemnić.
Niestety, jest „upośledzony” nadmiarem wrażliwości, a jednocześnie – zablokowany. Nie potrafi sprecyzować ani tym bardziej wyartykułować swych przeżyć. Co więcej – wycofany, pełen kompleksów, subtelny dzieciak nawet nie zdaje sobie sprawy, że cierpi. Mimo to instynktownie próbuje zrozumieć przyczyny swojej odmienności.