[ramka]Zofia Kozimor, tłumaczka
Le Clézio jest niezwykle skryty i nieśmiały. Mieszka w odludnych zakątkach Nowego Meksyku i Bretanii. Unika rozgłosu. Skontaktowałam się z nim przez wydawnictwo Gallimarda i utrzymujemy kontakt mailowy. W korespondencji w sposób niezwykle uprzejmy odpowiada na moje pytania dotyczące przekładu. Uważam, że jego literatura nie ma nic wspólnego z reportażem. Tą mądra refleksja na temat dalekich i szerzej nieznanych kultur, dzięki której możemy inaczej spojrzeć na nas samych.
—not. b.m.[/ramka]
[ramka]Janusz Odrowąż-Pieniążek, dyrektor warszawskiego Muzeum Literatury
Nobel dla niego to dowód, że praca popłaca. Darzę go życzliwą obojętnością. Ale dobrze, że Nobla dostał Francuz, bo trochę zapomnieliśmy o tej literaturze. Na Le Clézio zwróciłem uwagę w latach 60. O pokolenie młodszy od Allaina Robbe-Grilleta i Michela Butora, po debiucie uznany kontynuatorem „nowej powieści” we Francji. Ale nie zasmakowałem w jego dziełach. Miał „manierę psychologiczną”, moim zdaniem – nic oryginalnego. Nie rzucił krytyki na kolana, za to stał się ulubieńcem fotografów. Przystojny mężczyzna, chętnie pozował do zdjęć. Jak się okazało, także niezwykle płodny pisarz. Prawie co rok – prorok. Za każdym razem, gdy odwiedzałem Paryż, widziałem nowego Le Clézio w księgarniach. Z czasem, zyskał we Francji uznanie i krytyka go polubiła.