Dziką awanturę zrobiła zespołowi redakcyjnego nudnego, drętwego pisma siostra pułkownika Światły. Naczelny wyleciał. Redakcję objął Eligiusz Lasota. Na wznoszącej się fali odwilży pismo zaczęło się niemal w oczach zmieniać. O tym, jak jego dziennikarze postrzegali rzeczywistość lat 1955 – 1957, pisze w swojej książce „Między marzeniami a rzeczywistością” Dominika Rafalska.
„Po prostu” to jedno z najsłynniejszych polskich czasopism XX wieku. Kto w nim nie pisał! Marek Hłasko, Agnieszka Osiecka, Jan Olszewski, Jerzy Urban, Wiesław Górnicki, Zygmunt Bauman, Roman Zimand, Aleksander Małachowski.
Wszystko, co stało się w Polsce w latach stalinowskich, nie poderwało wiary zespołu „Po prostu” w socjalizm. Autorzy artykułów walczyli ze stalinizmem, dyskutowali o tym, jaki ma być socjalizm bez „błędów i wypaczeń”. Dziś można się uśmiechać, czytając w „Po prostu” postulaty uczynienia z klasy robotniczej gospodarza fabryk i zakładów pracy. Jak pisze Rafalska, redaktorzy nie mieli jednak pomysłu na to, jak ma takie ludowładztwo mające oznaczać wcielenie w życie idei socjalizmu wyglądać.
„Po prostu” poświęcało dużo miejsca ludziom młodym. „Nasze czasy nie są czasami wesela na wsi i małego mieszkanka na Mariensztacie. Nasze czasy są czasami niespokojnych serc (...) jeśli nasze serca ustaną choćby na jedną chwilę w niepokoju – od tej chwili przestaniemy być komunistami”. Tak pisał sam Marek Hłasko. Martwili się autorzy bezideowością młodego pokolenia. Aleksander Małachowski pisał o „triumfie postawy mieszczańskiej”. Jerzy Urban zarzucał swemu pokoleniu oportunizm, bezideowość, zakłamanie, konformizm. Pisał zarazem, że system hamował twórczą myśl, o tłumieniu zapału młodych ludzi wtłoczonych w ciasne ramy zetempowskiej organizacji. Wiesław Górnicki: „Zamiast bić się o nowe, zachowujemy dostojny konserwatyzm, zamiast przysparzać kłopotów hałasem i rozmachem, przysparzamy troski grzecznym milczeniem”. Pismo walczyło z postawami drobnomieszczańskimi, za które obciążano też Kościół: „Ciąży jeszcze nad miastem drobnomieszczańska, katolicka osobowość”.
Autorka przypomina słynny, przełomowy artykuł „Na spotkanie ludziom z AK” z 1956 roku autorstwa Jerzego Ambroziewicza, Walerego Namiotkiewicza, wkrótce sekretarza Gomułki, i Jana Olszewskiego, późniejszego premiera III RP. Było to, przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie dziś można mieć do tego tekstu – jak pisze Rafalska – wyjście na spotkanie ludziom zepchniętym na margines życia z powodu ich heroicznej przeszłości. Przerwano zmowę milczenia wobec akowców. Niepotrzebnie autorzy robili sobie (czytaj: władzom) wyrzuty: „Nie potrafiliśmy przyciągnąć tych ludzi do naszej sprawy”, bo pewno większość AK wcale nie zamierzała budować socjalizmu. Jednak, jak uważa Rafalska, redakcja generalnie nie dokonała na swych łamach rzetelnego obrachunku z historią.