Nowa edycja „Dzieł” Melchiora Wańkowicza zaczęła się mocnym uderzeniem. Po otwierającej wydanie „Bitwie o Monte Cassino” ukazała się, ujęta w jednym tomie, najbardziej rodzinna twórczość zmarłego w 1974 r. pisarza: „Szczenięce lata” i „Ziele na kraterze”. Nic lepszego Wańkowicz nie napisał i nic dziwnego, że autorzy niedawno wydanego „subiektywnego przewodnika po literaturze polskiej” zatytułowanego „Ciężkie norwidy” – Stanisław Falkowski i Paweł Stępień – nazwali „Ziele na kraterze” arcydziełem nieodkrytym.
Bo też jest to książka arcydzielna; nie tylko wstrząsający, równy Kochanowskiemu tren na śmierć córki pisarza – Krystyny zastrzelonej w powstaniu warszawskim, ale – może przede wszystkim – „wielki esej o tym, w jaki sposób od same-
go urodzenia wrastamy w rodzinę, dom, język, obyczaj, krajobraz, naród i ludzkość – i jak po dziejowych katastrofach z popiołów kiełkuje cud pamięci wcielony w kilkuletnie dziecko i cud życia wcielony w dziecko nowo narodzone” (z „Ciężkich norwidów”).
Śmiem twierdzić, że o arcydzielność otarł się Melchior Wańkowicz już wcześniej, w „Szczenięcych latach” właśnie, po raz pierwszy opublikowanych w wileńskim „Słowie” i między 1934 a 1939 rokiem mających trzy wydania książkowe. To też opowieść o Domu, a właściwie Domach – tak jak „Ziele na kraterze” jest, między innymi, historią żoliborskiego Domeczku – w białoruskich Kalużycach i Nowotrzebach na Wileńszczyźnie.
Niezależnie od przygodowej i mocno humorystycznej warstwy są „Szczenięce lata” dramatycznym pożegnaniem z Polską kresową. Nie da się zapomnieć obrazu domu w Kalużycach po pogromie bolszewickim („Park zasypany kartami porwanych książek biblioteki. Co za praca – tak pracowicie porozrywać trzy tysiące tomów; szukali skarbów”). Ukazał też Wańkowicz, jak z „krwawej topieli rewolucji” wynurzał się