Arcydzieło nieznane

„Nadberezyńcy” Floriana Czarnyszewicza to jedna z najważniejszych i najpiękniejszych powieści polskich XX wieku.

Publikacja: 02.07.2010 13:24

Arcydzieło nieznane

Foto: Rzeczpospolita

Red

Zachwycali się nią najznakomitsi krytycy: Melchior Wańkowicz, Michał Kryspin Pawlikowski, Czesław Miłosz, Jerzy Stempowski, Józef Czapski… „Wystarczyło jednej stronicy, ażebym uległ wpływowi tego narkotyku i przeczytał jednym tchem 577 stronic dużego formatu”, pisał Miłosz. „Wielką książką” nazwał „Nadberezyńców” Czapski, wyznając w roku 1953 Jerzemu Stempowskiemu:

„Czy wiesz, że dziesięć lat temu wyszła książka po polsku w Argentynie, o której boję się ci pisać w za dużych superlatywach, bo tak namiętnie ją pokochałem. Pisana przez zagrodowego szlachcica znad Berezyny. Język słowotwórczy, dźwięczny, półbiałoruski. Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o »Panu Tadeuszu«. […] Wierz mi, ta książka, nad którą z Marysią jak stare osły płaczemy, ZOSTANIE i będzie świadczyć o tamtej Atlantydzie”.

Mimo tak znakomitych rekomendacji nie udało się „Nadberezyńcom” przebić do szerszej świadomości czytelniczej. Jedyne krajowe wydanie powieści – z roku 1990 – jest nieosiągalne w księgarniach. O książce i jej autorze milczą niemal wszystkie podręczniki historii literatury polskiej XX wieku. Dlaczego tak się stało? Dlaczego „Nadberezyńcy” wciąż są arcydziełem nieznanym?

Co nieco wyjaśnia biografia samego Czarnyszewicza, wielkiego samotnika literatury polskiej, outsidera tworzącego z dala od literackich salonów, mód i tendencji, samosiejki, jak ze skromnością mówił o sobie samym. Pochodził z drobnej szlachty zagrodowej. Urodził się w okolicach Bobrujska w roku 1900, w tym samym, w którym urodzili się Aleksander Wat, Stanisław Piasecki, Leon Kruczkowski, Jan Brzechwa. Był o rok tylko starszy od Juliana Przybosia czy Jerzego Brauna. Można jednak z dużą dozą pewności powiedzieć, że Czarnyszewicz nic o swoich literackich rówieśnikach nie wiedział i że ich nie czytał, bo też cały niemal okres Dwudziestolecia spędził poza krajem. Jego biografia była jednak w pewnym sensie typowa dla tego pokolenia, dorastającego w cieniu wielkiej wojny, walczącego o wolną Polskę, a potem często przeżywającego tą Polską rozczarowanie. Jako 19-latek Czarnyszewicz brał udział w walkach z bolszewikami, także jako wywiadowca, co w „Nadberezyńcach” znalazło odbicie w perypetiach Stacha Bałaszewicza, po trosze będącego porte parole autora.

W roku 1921 – po traktacie ryskim, który zdecydował, iż jego nadberezyńska mała ojczyzna weszła w skład Rosji Sowieckiej – Czarnyszewicz przeniósł się do Wilna. Służył w policji i… uczył się. W dzieciństwie skończył ledwie cztery klasy szkoły powszechnej w Bobrujsku, a naukę polskiej pisowni zawdzięczał – jak wspominał po latach – „domorosłym nauczycielom tajnych polskich szkółek”. Niewiele chyba dobrego w sensie życiowym z tych wileńskich doświadczeń wyniknęło, skoro w roku 1924 Czarnyszewicz podjął decyzję bardzo dramatyczną – wyemigrował do Argentyny. Słowniki biograficzne podają, że przyczyną wyjazdu było poszukiwanie pracy. Można też przypuszczać, że kryło się za nią rozczarowanie Rzeczpospolitą podobne temu, którego doświadczał sławny bohater „Przedwiośnia” Cezary Baryka, rówieśnik autora „Nadberezyńców”.

Czarnyszewicz znalazł zatrudnienie… w rzeźni, w położonym w okolicy La Platy Berisso. Tam przepracował 30 lat. Zajmował się między innymi przenoszeniem na własnych ramionach ubitych krów! Trudy tej pracy odbiły się na zdrowiu pisarza, który zapadł na astmę, miał też kłopoty z sercem. „Cichutki, nieśmiały, nadmiernie szczupły, wysoki, schorowany, blady, lecz jakże sympatyczny, bliski” – takim go zapamiętała Józefa Radzymińska, gdy poznała Czarnyszewicza w roku 1951 na jednym z zebrań Związku Polaków w Argentynie. Po przejściu na emeryturę w roku 1956 zamieszkał wraz z żoną i córką w Villa Carlos Paz w zbudowanym przez siebie domku. Tam zmarł 18 sierpnia 1964 roku i tam też został pochowany.

Nie wiemy, kiedy Czarnyszewicz zajął się twórczością literacką. Jak relacjonuje Maria Danilewicz-Zielińska, pisał wieczorami, ukradkiem, z przerwami. „Nadberezyńcy” byli jego – późnym! – debiutem. Potem opublikował jeszcze trzy interesujące powieści: „Wicika Żywicę” (1953), „Losy pasierbów” (1958) oraz „Chłopców z Nowoszyszek” (1963). Bezsporne jest chyba stwierdzenie, iż to właśnie „Nadberezyńcy” pozostaną najwybitniejszym osiągnięciem Czarnyszewicza. Pierwotnie chciał napisać pamiętnik o swych młodzieńczych latach. Wedle Danilewicz-Zielińskiej rozpoczął nad nim pracę jeszcze przed rokiem 1939. Ostatecznie pamiętnik przerodził się w trzytomową powieść, którą dzięki pomocy argentyńskiej Polonii udało się wydać w Buenos Aires w roku 1942. Nieznane publiczności literackiej nazwisko autora, a także czas i miejsce wydania powieści, tłumaczą opóźnienie, z jakim docierała ona do czytelników. Choć wedle niektórych relacji tysiąc egzemplarzy „Nadberezyńców” dotarło do polskich żołnierzy w Wielkiej Brytanii, zdobywając tam wielką popularność. Pierwsza – entuzjastyczna – recenzja pióra Michała Kryspina Pawlikowskiego ukazała się jednak dopiero w roku 1949. W kolejnych latach przyszły wspomniane już głosy Miłosza, Wańkowicza, Czapskiego, Stempowskiego. Dzięki nim, a zwłaszcza przedmowie Wańkowicza do „Wicika Żywicy” przerwana została swoista zmowa milczenia wokół Czarnyszewicza, który pod koniec życia doczekał się nawet pewnej popularności i uznania. Na emigracji oczywiście, bo w PRL „Nadberezyńcy” nie mieli najmniejszych szans na publikację, a pierwsze krajowe omówienia tej powieści miały się pojawić dopiero w latach 80. XX wieku.

Można się tylko domyślać, że dla komunistów niecenzuralne było już samo przypomnienie tragicznych losów nadberezyńskich Polaków walczących w latach 1911 – 1920 o powrót ich ziem do niepodległej Rzeczypospolitej i płacących za to straszliwą cenę. „Niecenzuralny” był też sposób, w jaki Czarnyszewicz ukazał bolszewizm. Komunizm w „Nadberezyńcach” jest antykulturą, wrogiem cywilizacji, reprezentantem tego, co barbarzyńskie i „azjatyckie”, i co niszczy tradycyjną wspólnotę i reprezentowane przez nią wartości.

„Rzecznicy komunizmu – zauważał słusznie Andrzej Stanisław Kowalczyk – to zwykle u Czarnyszewicza ludzie dotknięci moral insanity [….]. Przez Białoruś przebiega granica między światem normalnym a jakąś koszmarną barbarią; podział ten zresztą ma charakter nie tylko polityczny i cywilizacyjny, lecz również – powiedzmy – transcendentny”.

Transcendentny, albo metafizyczny, bo bolszewizm jawi się czasem bohaterom „Nadberezyńców” jako dzieło nie tylko Chama, Azjaty, Barbarzyńcy, ale i Antychrysta.

Taki obraz bolszewizmu, jako „chmury zarazy bezbożnej”, znamy z „Pożogi” Kossak-Szczuckiej czy „Burzy od Wschodu” Dunin-Kozickiej. U Czarnyszewicza szczególne jest między innymi to, że ofiarą komunizmu jest tutaj nie polskie ziemiaństwo, ale mieszkańcy polskich zaścianków, którzy tyleż są szlachtą, co ludem, który rzekomo komunizm chce wyzwolić. Bolszewizm i burzliwą historię lat 1911 – 1920 na ziemi nadberezyńskiej widzimy więc „od dołu”, ze swoiście ludowej perspektywy i to „ludowi” bohaterowie „Nadberezyńców” walczą z bolszewizmem. Widzą w nim wroga wolności, owego – jak pisał we wstępie do pierwszego wydania powieści Wacław Radecki – „polskiego ukochania swobody i niepodległości, co tętni zawsze i wszędzie gdziekolwiek żyją polskie skupiska”. Polska, o którą walczą, jest wielka terytorialnie i – przede wszystkim – duchowo. Ma granicę na Dnieprze, i jest krainą wolności oraz sprawiedliwości społecznej – dla wszystkich jej obywateli, także usiłujących „wykurzyć” Polaków z ich siedzib Białorusinów. „Trzeba, żeby wszyscy ludzie w Polsce zamieszkali, w Trójcę Świętą wierzący, a nawet i innego Boga Ojca – jak tym przykładem Żydzi, albo Tatarzy, mogli bezpiecznie żyć i pracować i Pana Boga chwalić po wszystkie wieki wieków amen”, mówi Kantyczka generałowi Dowborowi-Muśnickiemu. Kazik Zdanowicz tłumaczy zaś Karusi:

„Otóż Polska niesie swobodę nie tylko dla nas, Polaków, lecz dla wszystkich narodów w Jej granicach zamieszkałych. Jednaką będzie dla nas, Białorusinów, Żydów i innych. Wszyscy dotąd razem byliśmy ciemiężeni i dla wszystkich Polska da swobodę i byt poprawi. […] Ideał, który dla jednych niesie panowanie, dla drugich biedę, nie może być prawdą. Polska nasza prawdą ma być […]”.

Choć Czarnyszewicz pokazuje więc bolszewizm jako żywioł z punktu widzenia nadberezyńców „obcy”, ideowo i w pewnym sensie narodowo, bo reprezentowany głównie przez Rosjan, Żydów, chłopstwo białoruskie, to starcia z nim nie rozumie w kategoriach narodowościowych. Zauważa też, jak nieszczelna wobec komunizmu jest izolacyjna taśma „swojskości” i „polskości”, jak groźne dla niej mogą się okazać skutki owej nieszczelności, czego przykładem rozbudowany w powieści wątek Jasia Ładana. Pobudki, jakimi ten ostatni kieruje się w swych komunistycznych sympatiach, są tyleż ideowe, co osobiste, tyleż wysokie, co nikczemne, niemniej jednak skutki jego działalności straszne.

Najstraszniejszym będzie śmierć Kazika Zdanowicza, jednego z głównych bohaterów powieści, ucieleśniającego najpiękniejsze cechy polskości. Polskości, której pochwałą, ale i poniekąd nekrologiem jest powieść Czarnyszewicza. Jest to polskość oparta na wspomnianym już marzeniu o Polsce demokratycznej, równej, sprawiedliwej. To także polskość mocno zakorzeniona w katolicyzmie, w tradycyjnych obyczajach i wierna etosowi rycerskiemu oraz bohaterskiemu. Podkreślmy zwłaszcza to ostatnie. Miał rację bowiem wspomniany Wacław Radecki, który zauważając, iż powieść Czarnyszewicza jest dziełem „prawdziwie i naturalnie bohaterskim” dodawał, że dzieje się tak, bo w „Nadberezyńcach” wszyscy „postępują po bohatersku, nie podejrzewając, że pełnią coś więcej niż zwykłe wymogi obowiązku, osiągają wyżyny bohaterów z bezpośrednią prostotą, nieświadomością własnego bohaterstwa”. Do takiego, naiwnego jakby, a przez to przejmującego, bohaterstwa dorastają liczni bohaterowie książki.

Słusznie zauważali też badacze (np. Andrzej Kowalczyk i Maria Zadencka), że środowisko opisane w „Nadberezyńcach” jest żywym ogniwem łączącym Polskę nowoczesną z Polską dawną, jeszcze przedrozbiorową, sarmacką. Cieszący się sympatią autora bohaterowie powieści żyją w zgodzie z surowymi normami „jakiejś staropolskiej cnoty, która – gdzie indziej już zapomniana – na Kresach jeszcze przetrwała”. W gruncie rzeczy – dodajmy – jest to cnota charakterystyczna dla społeczeństw bohaterskich, znana jeszcze z eposów Homera.

Jako bezkrytyczny piewca cnoty odwagi stoi Czarnyszewicz oczywiście na przeciwnym biegunie niż Witold Gombrowicz, jego argentyński sąsiad, z którym się jednak nigdy nie spotkał osobiście. Czy znał „Trans-Atlantyk”, nie wiadomo. „Nadberezyńców” często zestawiano jednak z tą powieścią nie tylko dlatego, że obie powstawały niemalże w tym samym miejscu i czasie. Polska uroda, którą odrzucał, a nawet od której panicznie uciekał Gombrowicz, w oczach Czarnyszewicza stanowiła wciąż przedmiot pożądania i afirmacji. Zauważmy, że polskość w „Nadberezyńcach” jest ukazana jako cywilizacyjnie prężna i duchowo mocna. Zakorzeniona w ziemskiej ojczyźnie, ufna w Boskie źródła tej mocy i atrakcyjności, wnosi w świat kresowy cywilizacyjny oraz moralny ład. Jest swoistym mitem pozwalającym bohaterom powieści stawać się nie tylko bohaterami, ale i pionierami cywilizacji. Cywilizacji polskiej i chrześcijańskiej. Zdaniem Zadenckiej wyobrażona w „Nadberezyńcach” Polska nabiera kształtów nie zwykłego państwa, lecz średniowiecznego królestwa, części chrześcijańskiej jedności opartej na misji wstrzymywania pojawienia się Antychrysta na ziemi. Dla realizacji tej misji, w obronie polskiej Rei Publicae Christianae, staną najlepsi. Stach Bałaszewicz, Kazik, Kościk Wasilewski czy Karusia dokonują niezwykłych czynów wymagających od nich odwagi, bohaterstwa, sprytu, nawet: własnego życia. Nadaremnie, bo w zderzeniu z historią spuszczoną z łańcucha, z tym, co Wańkowicz określił mianem Czarnego Losu pisanego przez geopolitykę, ich poświęcenie, a nawet męczeństwo zdają się – tak to przynajmniej widzi narrator powieści, tak to widzimy dzisiaj my – daremne, albo też – precyzyjniej – zlekceważone, podeptane. Stąd łzy i przenikliwy ból, jaki towarzyszą lekturze „Nadberezyńców”.

To prawda – wyrastają oni w dużej mierze z Sienkiewicza, ale przecież jest w nich i coś z Żeromskiego. Tak, „Nadberezyńcy” sławią polską urodę, upewniają nas w wierze w polską siłę, ale zarazem budzą w nas poczucie, że zapomnieliśmy o tamtej, przelanej dla nas, krwi i że Królestwo, za które oddali swe życie bohaterowie powieści, pozostaje niezrealizowane. Stąd też niepokój, z jakim zamykamy ten epos o przegranej, jak powieść Czarnyszewicza nazwała Nina Taylor. Powieścią o przegranej nazywał też „Nadberezyńców” Czesław Miłosz. A jednak i mimo wszystko, poruszając nasze sumienia, Czarnyszewicz nas jakoś krzepi. Nie tylko dlatego, iż jego bohaterowie to rasa ludzi, których nie złamią żadne dziejowe klęski, ale też dlatego, że każe on nam wierzyć, iż tam, za Berezyną wciąż na nas czekają, oni – ich ziemia, lasy, obłoki, trele, mogiły, ruiny chutorów.

Czarnyszewicz zostawiałby nas więc w przekonaniu, iż – cytuję Jerzego Jarzębskiego – „kresowy świat istnieje nadal – wbrew politycznym klęskom, jest czymś w rodzaju zakopanego skarbu czekającego na herosa-zdobywcę”? Chyba tak. By się o tym przekonać, wystarczy przeczytać wspaniały opis stutysięcznej procesji na Boże Ciało w Bobrujsku, która przekonuje, jak trudno wyrwać polskość z ziemi nadberezyńskiej. „Wielka siła narodu polskiego pozostaje – pisze narrator – narodu, w którym jakkolwiek już zatraciła się częściowo mowa przodków, jednak trzyma się świadomość swej odrębności, płonie wiara żarliwa, wiąże go zdumiewająca solidarność i miłość braterska i mieszka w nim duch”.

Ciemność, smutek, melancholia „Nadberezyńców” są więc relatywne i ostatecznie jest w tej powieści wiele stron jasnych, nawet sielankowych, choć nad tą sielanką od początku (najazd Białorusinów na polski chutor) wisi cień zagłady. Im zresztą ten cień wyraźniejszy, tym silniej narrator podkreśla arkadyjską urodę świata, który owe ciemności chcą zniszczyć.

Precyzją i miłością, z jakimi odmalował Czarnyszewicz życie nadberezyńskich zaścianków, zachwycali się niemal wszyscy czytelnicy powieści, którzy akcentowali dokumentalne walory książki, dostrzegając zarazem idealizacyjny rys owego dokumentaryzmu. Mamy tu przecież opisy obyczajów, codziennych zajęć, potraw, urządzeń. Znakomite są opisy przyrody, potężnej, bogatej, pierwotnej i pięknej, w której bohaterowie powieści widzą dzieło Boga dla nich stworzone i każące im myśleć o baśniach lub snach. „Puszczo święta! Biblio najprawdziwsza! Ogrodzie rajski” – tak zaczyna swój wspaniały hymn ku czci lasu Kościk Wasilewski. „Ranek był jak szkło. Słonko wytoczyło się już nad las, oświecając większą część polany i ścianę boru. Puszcza, z której przyszli, drzemała jeszcze w cieniu. Nad łąką mieniącą się kwieciem snuły się pszczółki, zawodząc melodyjnie i fruwały barwne motyle” – tak z kolei brzmi jeden z charakterystycznych opisów puszczy w „Nadberezyńcach”, charakterystycznych także dla częstych w nich zdrobnień, wyrażających po części i czułość narratora dla tego świata. Las, puszcza są zresztą jednymi z kluczowych symboli w powieści. Do metafory lasu odwołuje się na przykład biskup Łoziński w swym podniosłym kazaniu w czasie poświęcenia kaplicy w Wończy:

„Tam, na dalekich kresach, u styku ziem mińsko-mohilewskich mocno żarzy się Polska – mówi – przetrzebiona jest srodze długą niewolą i ciężkim prześladowaniem, rzadka już – jak ten las wystawiony na chłody lute, burze szalone, długą posuchę – ale to, co zostało, zdrowe jest w pniu, mocne w korzeniu, odporne na wszelkie pokusy. […] Nie wyprzyjcie się ziemi związanej z macierzą pięciowiekową tradycją, […] nie zlekceważcie lasu, który chociaż rzadki w drzewa zdrowe, ma wiele pni świeżo uwiędłych, lub świeżo złamanych, które po zaporze wiatrów szkodliwych, po deszczu i cieple słonecznych promieni, jeszcze odżyją, albo latorośle z korzeni puszczą”.

Wreszcie język powieści. Jak zauważył Leszek Bednarczuk, „Nadberezyńcy” są j e d y n y m świadectwem polszczyzny ludności rozsianej między Berezyną a Dnieprem. Unikalność tego świadectwa jest równie ważna, jak jego uroda. W języku powieści Czarnyszewicza najpełniej odbija się piękno kresowego świata. Zachwycali się tą urodą chyba wszyscy. Najpiękniej Wańkowicz, który zauważał:

„[…] język [»Nadberezyńców«] zmienia się, schodząc coraz bardziej w głąb, nieraz w trzech czwartych staje się białoruskim. Język »pełen rusycyzmów«, jak powiedział mi raz pękaty galicyjski starosta – żyje w książce Czarnyszewicza nieoczekiwanym pięknem neologizmów, prastarych rdzennych źródłosłowów i nic to nie przeszkadza, że jest obrosły pleśnią rusycyzmów, skoro się nastał w niewoli rosyjskiej jak stare tęgie wino. Muzyka tego języka jest rozkoszą, jest nieoczekiwanym odkryciem dla tych, którzy mu nie chcą panować, tylko mu służyć, którzy nie chcą go trzymać w oborce prawideł, tylko go naczekują wciąż wychylającego się z puszczy, drapieżnego, cuchnącego cuchem dzikiego nieposkromionego zwierza, wyżerającego znienacka wymiona naszym językoznawcom, jak rysie wyżerały wymiona krowom pasącym się na pożarach Smolarni”.

Sporo jest też w powieści Czarnyszewicza patosu, ale nie zapominajmy i o humorze „Nadberezyńców”! Myślę na przykład o komizmie przygodowych perypetii bohaterów powieści, którzy w przebraniu kobiecym szpiegują bolszewików, albo o jakby z ducha Zagłoby wynikającym, bo podszytym samochwalstwem, sprycie Stacha Bałaszewicza czy Mieczyka Piotrowskiego. Myślę i o – wskazywał na to Miłosz – sposobie, w jaki traktuje swe postaci narrator. Humor „Nadberezyńców” to także sam sposób widzenia opisywanego tam świata, właściwy epickiemu stosunkowi do rzeczywistości, co Krzysztof Polechoński nazwał mianem religijnej powagi, z jaką Czarnyszewicz pisze o życiu i sprawach doczesnych. Nie dziwi nas ten śmiech i humor, bo wiemy, iż są one zasadniczym potwierdzeniem życia i nie mogą zaistnieć bez głębokiego poczucia i przeżywania tragizmu istnienia. W śmiechu – entuzjazmował się dawno temu Brzozowski – wyraża się „głęboko religijny szacunek dla życia ludzkiego”, a Koniński dodawał: „W pewnym pośrednim sensie humor jest metafizyczny. Nadaje wartość absolutną temu oto, tutejszemu, bezpiecznemu punktowi świata, gdzie jesteśmy”. Podobnie u Czarnyszewicza – jego uśmiech wyrasta z miłości do tego, co konkretne, choć miłość tę zabarwia świadomość, iż bezpieczeństwo owego świata możliwe jest już tylko dzięki ocalającej mocy sztuki.

Krytyka literacka wielokrotnie zwracała uwagę na literacki tradycjonalizm „Nadberezyńców”, którzy znakomicie kontynuują tradycję XIX-wiecznej powieści realistycznej i zarazem idą pod prąd dominujących w XX wieku tendencji głoszących śmierć powieści czy wyczerpanie się epiki. Czarnyszewicz naiwnie albo prowokacyjnie sięga po wzorce gawędy szlacheckiej, literatury przygodowej i romansowej, sielanki, utopii perswazyjnej, powieści-rzeki i tworzy jedną z ostatnich, a może ostatnią epopeję w literaturze polskiej, epopeję o zmierzchu polskości. Dlatego czytając powieść myślimy nie tylko o wspomnianym Sienkiewiczu, ale o „Panu Tadeuszu”, a dalej o „Nad Niemnem”, „Chłopach” i „Nocach i dniach”. Krytycy zestawiali też „Nadberezyńców” z „Wojną i pokojem”, „Cichym Donem” i „Błogosławieństwem ziemi”. Ze współczesnych powieść porównywano z utworami Józefa Mackiewicza („Lewa wolna”) i Sergiusza Piaseckiego, wpisywano do nurtu „powieści litewskiej” (Taylor), wiejskiej (Eberhardt) i oczywiście kresowej… Zawsze jednak na tym czy innym tle będą „Nadberezyńcy” dziełem wyjątkowym i osobnym. W 1953 roku Wańkowicz pisał o „Nadberezyńcach”: „Gdybyśmy istnieli w pełni wolnej niepodległej kultury, w pełni wolnej prasy i wolnego życia, książka ta objawiłaby nam nowe polskie, dotąd ukryte prawdy. Książka by była jednym z tych potężnych lemieszy jak pamiętniki chłopów, pamiętniki bezrobotnych, pamiętniki lekarzy miejskich, lemieszy odwalających zaśniedziałe zaskorupiałe calizny. Lemieszem tym potężniejszym, że nie przeciąganym mozolnie, tylko partym motorem niesłychanie żywotnego talentu”.

Jak będzie czytana arcypowieść Czarnyszewicza w roku 2010? Jakie ukryte polskie prawdy nam odsłoni?

[i]Tekst stanowi posłowie do „Nadberezyńców” Floriana Czarnyszewicza, którzy ukazują się nakładem Wydawnictwa ARCANA.[/i]

Zachwycali się nią najznakomitsi krytycy: Melchior Wańkowicz, Michał Kryspin Pawlikowski, Czesław Miłosz, Jerzy Stempowski, Józef Czapski… „Wystarczyło jednej stronicy, ażebym uległ wpływowi tego narkotyku i przeczytał jednym tchem 577 stronic dużego formatu”, pisał Miłosz. „Wielką książką” nazwał „Nadberezyńców” Czapski, wyznając w roku 1953 Jerzemu Stempowskiemu:

„Czy wiesz, że dziesięć lat temu wyszła książka po polsku w Argentynie, o której boję się ci pisać w za dużych superlatywach, bo tak namiętnie ją pokochałem. Pisana przez zagrodowego szlachcica znad Berezyny. Język słowotwórczy, dźwięczny, półbiałoruski. Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o »Panu Tadeuszu«. […] Wierz mi, ta książka, nad którą z Marysią jak stare osły płaczemy, ZOSTANIE i będzie świadczyć o tamtej Atlantydzie”.

Pozostało 95% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski