Interesują go tylko intensywne wrażenia i metaforyczne obrazy. Ciekawi świat widziany z perspektywy promu, który składa się z przyspawanej do kadłuba karoserii zdezelowanego autobusu i pływa po jeziorze Ko-
mani. Albo bar, gdzie albańscy mężczyźni spędzają całe dnie, od świtu po zmierzch. Przychodzą i rozprawiają o losach świata. Jest „tak jakby nie mogli bez siebie wytrzymać, jakby umierali ze strachu przed samotnością”. A wokół „wiekuisty parter i postosmański slams”: puste butelki, sterty puszek, wyrzucone z jatki baranie trzewia.
Zajmuje go powierzchnia zdarzeń. Przychodzi, patrzy i zapamiętuje. W kosowskiej Djakovicy oglądał meczet i kamienne tablice nagrobne. Skruszałe od upływu czasu i pochylone. A potem pojawiło się dwóch mężczyzn, śniadych i ciemnowłosych. Z wdzięczności za zainteresowanie ich kulturą zaprosili pisarza na kawę. Byli bektaszytami, przedstawicielami otwartego i tolerancyjnego islamu. Wyciągnęli telefony komórkowe i pokazywali zdjęcia najbliższych.
W „Dzienniku pisanym później” najlepsze są notatki z Bośni. Andrzej Stasiuk powiedział , że podróżuje, aby sprawdzić, jak jego umysł zachowuje się w różnych warunkach. Najpierw więc jeździł do Dukli, potem na Słowację i Węgry. Teraz przyszła kolej na Bośnię i w drodze odczuwał strach. Rzeź, jakiej tam dokonano, kojarzyła mu się z obżarstwem i pijaństwem, z nalanymi twarzami katów. „Jechałem przez wojenny kraj i bałem się. Oni wszyscy umarli albo się ukrywali, ale czułem ten zapach w powietrzu. Skarpetki, spocone pachy, tłuszcz i gorzała. Wypalone dziury w obrusach, gdy przysypiali z papierosami. Prawdziwi mężczyźni”.
Literacko znakomity jest obraz Sarajewa w deszczu i hotelu Holiday Inn, który pośród ruin stał bezpieczny, nawet niedraśnięty pociskiem. Serbowie nie strzelali w budynek, bo wiedzieli, że mieszkają tam dziennikarze. „Tak jakby całe to widowisko urządzono właśnie dla nich – pisze Stasiuk. – Żeby mogli sobie pooglądać i potem wszystko to wysłać w świat”. Mgła nad miastem snuła się jak dym nad pogorzeliskiem.