Podczas wojny na Bałkanach samochód, którym jechał, został ostrzelany przez Serbów. Kula trafiła go w nogę. Pomimo takich doświadczeń wciąż wracał na front.
– Istnieje pewna grupa reporterów, którzy uważają, że ich teksty mogą wpłynąć na czytelnika i go zmienić – twierdzi Hatzfeld. – Na szczęście są w błędzie, taka władza byłaby zbyt wielka. Jeśli chodzi o mnie – jeżdżę na wojnę, by pisać. Opowiadanie historii sprawia mi radość. Tak jak znajdywanie odpowiedzi na pytania, które może stawiać sobie czytelnik.
Hatzfeld podkreśla, że na wojnie ludzie stają się bardziej szczerzy i otwarci. Mniej się przejmują swoim wizerunkiem. Ponieważ życie społeczne, ekonomiczne i rodzinne zostaje przewrócone do góry nogami, pojawiają się nowe, zaskakujące postawy. To jest temat.
Podobnie myśli Frédéric, bohater znakomicie spolszczonej przez Jacka Giszczaka „Linii zanurzenia”. Pisze o konfliktach zbrojnych i kataklizmach. Nie cierpi słowa „świadectwo”. Nie ma duszy idealisty, oskarżyciela czy świadka. Nie ufa intelektualistom, pracownikom organizacji humanitarnych i politykom. Boi się ich niezachwianych moralnych sądów.
Po powrocie z Czeczenii Frédéric postanawia porzucić zawód i zająć się pracą w redakcji. Myśli o ślubie.
Zdaniem Hatzfelda los reportera przypomina los powieściopisarza czy malarza. Żaden nie może być pewien reakcji na swoje dzieło.