Sięgając po „Dzisiaj narysujemy śmierć”, myślałem o pytaniu postawionym przez Julię Hartwig: „Oni mogli to przeżyć, a wy nie możecie tego wysłuchać?”.
Podczas lektury odczuwałem ból i wstyd. Ból, bo dzięki talentowi reportera stałem się uczestnikiem horroru. W ciągu trzech miesięcy 1994 roku w Rwandzie ścięto maczetami milion ludzi. A świat nie uczynił nic, by przerwać rzeź, jakiej Hutu dokonali na Tutsi. Wstyd – bo autor udowadnia, że historia nie nauczyła nas wiele, o ile w ogóle nauczyła nas czegokolwiek. Wszystkie wojny domowe – czy to w Europie, w Bośni (Tochman mówił o tym w „Jakbyś kamień jadła”), czy w niewielkim afrykańskim kraju zwanym ziemią „tysiąca wzgórz i miliona uśmiechów” – odbywają się według niezmiennych od stuleci reguł. W Srebrenicy Serbowie rozwiesili na wysokości 150 cm sznurek. Każdy chłopiec, który się pod nim nie zmieścił, został zastrzelony. W Rwandzie dzieci musiały patrzeć, jak kaci gwałcili ich matki. Matki – jak ścinano ich dzieci. To nie wszystko. Koszmar dopiero się rozpoczynał.
Tochman tak pisze, by udzieliło się nam doświadczenie ofiar. Byśmy nigdy już nie mogli powiedzieć, że nie mieliśmy pojęcia, nie zdawaliśmy sobie sprawy. Dowiedziałem się więc, że odgłos rozcinanej maczetą czaszki przypomina odgłos rozłupywanej kapusty. Że pewien chłopiec ukrywał się pod stertą trupów i, by przeżyć, pił wyciekający z nich sok. A inny uciekł w zarośla i przez wiele dni jadł padlinę. Wierzy, że był to pies.
Teraz, szesnaście lat po makabrze, część katów odbyła karę i wróciła do rodzinnych wiosek. Zdarza się, że sąsiadują ze swymi ofiarami, które tylko przez niedopatrzenie uszły z życiem. „Zabili ojca, wszystkich moich zabili – słyszy Wojciech Tochman. – Niedaleko. Wiem kto. Mieszka obok i dzisiaj. Siedział w więzieniu. Wrócił na Gikondo. Powiedział mi na powitanie, że ładnie wydoroślałem. Że jestem podobny do ojca. A teraz głaszcze moją córkę po głowie. Powtarza, że to wypisz wymaluj babcia. Moja mama, której uciął głowę”.
„Dzisiaj narysujemy śmierć” opowiada o świecie po ludobójstwie. O szkole, w której salach leżą zmumifikowane trupy. O matkach wychowujących dzieci pochodzące z gwałtów. „Ja go może i kocham – wyznaje jedna z nich. – Ale rzadko. Częściej mówię mu, że jedyne, co dostałam od życia, to on”. Tochman rozmawia z kobietami, które oprawcy zarazili wirusem HIV. Niektóre do dziś nie zrobiły sobie badań – „nie chcą usłyszeć, że morderca wciąż jest w ich ciele”.