Polska, Czechy i Węgry – bo to głównie im poświęcił swoją „Nędzę małych państw wschodnioeuropejskich" – po wojnie przerażały zachodnioeuropejskiego obserwatora, „napełniały nieufnością i rozdrażnieniem". Powodów było wiele – terytorialne spory, lokalne nacjonalizmy, „brak ducha demokracji", ale też to, że – jak utrzymywał Bibo – narody Europy Środkowej i Wschodniej chciałyby żyć „nie tyle z własnych osiągnięć, ile z uprawnień i roszczeń", a także to, że nienawidzą się wzajemnie.

65 lat temu nasz region jawił się Bibo jako nieszczęśliwy, barbarzyński wręcz, którego największą zmorą było to, że nie potrafi się skonsolidować. Według niego był to najbardziej zapalny punkt świata. „Choć samo w sobie terytorium to nie jest wielkie, pozostanie największym zagrożeniem pokoju światowego dopóty, dopóki będzie obszarem największej anarchii, największej niepewności i największego niezadowolenia" – pisał.

Kim był Bibo? Bohaterem rewolucji 1956 roku. Ministrem w rządzie Imre Nagya, który na wieść o inwazji Sowietów jako ostatni opuścił gmach parlamentu. Skazany na dożywocie, zwolniony na mocy amnestii, represjonowany i szykanowany do końca życia. Dopiero po zmianie ustroju stał się wielkim odkryciem dla węgierskiej inteligencji.

Jego pracę Polacy mogą poznać dzięki ambasadorowi Węgier w Warszawie, który z własnych funduszy wydał ją wraz z rodziną, inicjując cykl pt. „Filozofia polityczna Istvana Bibo". To dopiero pierwszy zeszyt. „Mamy nadzieję, że dzięki zainteresowanym i rozumiejącym polskim czytelnikom uda się zdobyć potrzebne środki na wydanie kolejnych numerów" – wierzy ambasador Robert Kiss.