„Nowakosio” w kraju nieznanym

Nowakowski to w literaturze polskiej ważne nazwisko. Markowi, daj Boże, długie lata i wiele jeszcze świetnych książek.

Publikacja: 12.05.2011 01:01

Tadeusz Nowakowski podczas spotkania z czytelnikami w Warszawie. 1991 r.

Tadeusz Nowakowski podczas spotkania z czytelnikami w Warszawie. 1991 r.

Foto: PAP

Tadeusza pamiętamy głównie jako „papieskiego reportera" Jana Pawła II, może jeszcze jako autora „Obozu Wszystkich Świętych". Ale dziś zatrzymać się chciałbym przy znacznie starszym Nowakowskim, bo urodzonym jeszcze w dziewiętnastym stuleciu (zmarłym w roku 1963) – Zygmuncie.

Ten krakowski czy wręcz arcykrakowski Nowakowski – poufale „Nowakosiem" zwany – zostałby pewnie zapomniany ze szczętem, gdyby nie jego legionowe dziełko „Gałązka rozmarynu". To widowisko, najwięcej mające wspólnego ze śpiewogrą, wystawione zostało w roku 1937, a wydane drukiem w roku następnym. Póki istniała II Rzeczpospolita, grane było wielokrotnie, sięgano po nie również w latach okupacji, grając „Gałązkę..." w warunkach konspiracyjnych. Nowakowski powiedziałby... „po cichutku".

W PRL, jakżeby inaczej, o „Gałązce..." nie można było nawet wspomnieć. Po pierwsze, dlatego, że sławiła czyn legionowy, a po drugie, z tego powodu, że autor, przed wojną sławny felietonista „IKC", na emigracji – z łamów „Wiadomości Polskich" i „Dziennika Polskiego" konsekwentnie występował przeciw komunistycznemu ładowi PRL i sowieckiej polityce.

W stopce „Wiadomości Polskich" powstałych we Francji w marcu 1940 r. jako kontynuacja „Wiadomości Literackich" figurował nawet jako redaktor naczelny, ale jedynie nominalnie. Faktyczną władzę w redakcji sprawował, naturalnie, Mieczysław Grydzewski, Nowa-

kowski zaś pisywał cotygodniowy felieton, także i później, gdy redakcja przeniosła się do Anglii. Ogromną sławę zdobył sobie jego artykuł „Kiwerowa Górka" opublikowany 10 sierpnia 1941 r., kilka dni po zawarciu umowy Sikorski–Majski, w którym Nowakowski jedyny pozytywny aspekt upatrzył w szansie uwolnienia polskich zesłańców przebywających wówczas w ZSRS – jak pisał – „loco tajga czy loco step". Rząd zareagował wstrzymaniem subwencji wypłacanej dotąd z Funduszu Kultury Narodowej, ale redakcja poradziła sobie. Po Katyniu relacje „Wiadomościowo"-rządowe pogorszyły się jeszcze bardziej i w końcu po innym artykule Zygmunta Nowakowskiego – „O drugie »Nie«", w którym zakwestionował linię Curzona, pismo zawieszono. Po przerwie „Wiadomości" ukazały się dopiero w kwietniu 1946 r., już... bezprzymiotnikowe.

Po wojnie Nowakowski, rozpaczliwie tęskniący za Krakowem, pisał nadal felietony, wygłaszał też – poprzez Radio Wolna Europa – cieszące się dużym

zainteresowaniem słuchaczy pogadanki historyczno-literackie „Wieczory pod dębem". Na emigracji pozycję miał mocną, ale też nie podobna było nie

auważyć, że o nowszej literaturze

nie miał pojęcia (a z przekonaniem wypowiadał się na jej temat), że jego Rejtanowskie pozy stały się kabotyńskie, a polscy „londyńczycy" z niepokojem konstatowali, że miły ich sercom „Nowakosio" coraz więcej pije i, co gorsza, ślepnie. W testamencie prosił o przewiezienie zwłok do Krakowa, co udało się dopiero po pięciu latach, gdy urnę z jego popiołami złożono na cmentarzu Rakowickim po cichej uroczystości.

Ale co wspólnego miał Nowakowski z Kresami? Otóż był on również aktorem, a bywało, że i dyrektorem teatrów. I w 1931 roku wybrał się wraz z „Redutą" Osterwy w tourneé po wschodniej Polsce, skąd nadsyłał drukowane w „IKC" korespondencje, które następnie w wyborze, uzupełnione tekstami o Łodzi, Wilnie, Włoszech i, rzecz jasna, Krakowie złożyły się na tom „Geografia serdeczna" (Gebethner i Wolff, Warszawa 1931).

Już felieton rozpoczynający tom daje pojęcie o stylistyce tego autora. Nowakowski w specyficzny dla siebie sposób zapowiada to, co ma nastąpić, czyli pisze, gdzie się wybiera, co tam chce zobaczyć, z czego zdać relację czytelnikom itd. „Jadę na wschód – anonsował. – Nad Ikwę, Horyń i Cnę. Wykąpię się w Muchawcu, a konie napoję w Świtezi. (...) Jadę w kraj nieznany, o którym wiem tyle, co np. o Borneo lub Sumatrze. Za to wyjeżdżę się, jak sam Pan Prezydent. Za wszystkie czasy!".

Utrzymywał, że zabiera ze sobą w podróż tylko „Pieśń o ziemi naszej" Wincentego Pola (by ją uzupełnić) oraz mapę, atlas Romera i podręczniki do geografii. Z lektury tych ostatnich dowiedział się między innymi, że na Polesiu, na które się wybierał, „wypada zaledwie 21 mieszkańców na jeden kilometr kwadratowy. To dziwne, tylu aktorów Reduty jeździ tamtędy od lat!". W atlasie Romera zaś zobaczył, że „wiele miast na wschodzie ma niebieskie kółeczka, co oznacza, że tam Żydzi przekraczają 50 proc. Tzn. tak samo jak u Lourse'a w Warszawie albo w krakowskim Grandzie".

Nie musiał daleko jechać, by poczuć, że przenosi się do innej rzeczywistości. Poczuć dosłownie: „Jedynym widocznym objawem, że przecież coś się robi dla higieny, jest to nieśmiertelne wapno, którym stróże polewają ścieki przydrożne". Serdecznie pozdrawiał więc Nowakowski ministra, który od inspekcji w lokalach z dwoma zerami „zaczął swoje rządy. Ale nie był jeszcze na dworcu w takim Lublinie...".

Stwierdził, że w kresowych miastach dworce kolejowe oddalone są co najmniej o milę od centrum miasta: „Taki Ostróg np. ma do dworca 14 kilometrów, a stolica województwa, Nowogródek, 24... Mianowicie w tym celu, aby się miasto rozbudowało w tym kierunku. A miasto jakoś nie chce się rozbudować, i co mu zrobisz!".

W Krzemieńcu podziwiał widok z góry królowej Bony, mina mu jednak zrzedła, gdy zszedł na dół i spróbował zjeść obiad „w najlepszej restauracji krzemienieckiej". „Bardzo brudny ten Krzemieniec – pisał. – Ach, te sławne, romantyczne dworki krzemienieckie, z których każdy z frontu jest trochę e m p i r e, trochę b i e d e r m e i e r, trochę polski barok, a z tyłu cały chlew!"

Najbardziej zaś przypadło mu do gustu Polesie, „bo to kraj ze wszystkiego, co widziałem, najpiękniejszy. (...) Ubogi, ale najpiękniejszy!".

Krzysztof Masłoń krytyk literacki „Rzeczpospolitej" k.maslon@rp.pl

Tadeusza pamiętamy głównie jako „papieskiego reportera" Jana Pawła II, może jeszcze jako autora „Obozu Wszystkich Świętych". Ale dziś zatrzymać się chciałbym przy znacznie starszym Nowakowskim, bo urodzonym jeszcze w dziewiętnastym stuleciu (zmarłym w roku 1963) – Zygmuncie.

Ten krakowski czy wręcz arcykrakowski Nowakowski – poufale „Nowakosiem" zwany – zostałby pewnie zapomniany ze szczętem, gdyby nie jego legionowe dziełko „Gałązka rozmarynu". To widowisko, najwięcej mające wspólnego ze śpiewogrą, wystawione zostało w roku 1937, a wydane drukiem w roku następnym. Póki istniała II Rzeczpospolita, grane było wielokrotnie, sięgano po nie również w latach okupacji, grając „Gałązkę..." w warunkach konspiracyjnych. Nowakowski powiedziałby... „po cichutku".

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Literatura
Kto wygra drugą turę wyborów: „Kandydat” Jakuba Żulczyka
Literatura
„James” zrobił karierę na świecie. W rzeczywistości zakatowaliby go na śmierć
Literatura
Silesius, czyli poetycka uczta we Wrocławiu. Gwiazdy to Ewa Lipska i Jacek Podsiadło
Literatura
Jakub Żulczyk z premierą „Kandydata”, Szczepan Twardoch z „Nullem”, czyli nie tylko new adult
Literatura
Epitafium dla CK Monarchii: „Niegdysiejsze śniegi” Gregora von Rezzoriego