I oto „Znak" wydał „Czarną kawalerię" Kacpra Śledzińskiego. „Ciężki tłusty dym zawisł czarnym parasolem nad dolinami Beskidu Zachodniego, roznosząc wokół swąd spalonej gumy i gorącej stali. Był wieczór, słońce nie zaszło jeszcze za widnokrąg, a jednak między stokami panował półmrok (...)Już ostatni motocykl kolumny wszedł w zakręt, kiedy niespodziewanie z obu boków, z przodu i z tyłu zaterkotały karabiny, w wybuchło kilka granatów. Powietrze cięły smugi pocisków, ktoś krzyczał po polsku i niemiecku."
Pierwsze zdania prologu książki zapowiadają atrakcyjną w formie narrację o brygadzie a następnie dywizji pancernej, dowodzonej przez pułkownika a potem generała Stanisława Maczka. To jedna z najsłynniejszych jednostek Wojska Polskiego, zapowiedź jego unowocześnienia. Jednak, jak pisze Śledziński, idea motoryzacji i „opancerzenia" armii , nie była wcale entuzjastycznie rozwijana. Kierownictwo polskich sił zbrojnych uważało, że czołgi będą narzędziem wsparcia piechoty i artylerii a nie samodzielną siłą ofensywną. Polskę stać było na wystawienie większej liczby brygad pancerno-motorowych. A skończyło się tylko na jednej: 10 Brygadzie Kawalerii.
W tok narracji wplecione są wspomnienia dowódców, żołnierzy i korespondentów wojennych, wśród nich Ksawerego Pruszyńskiego oraz znanego skądinąd z innej strony, bo z przygód Koziołka Matołka, Mariana Walentynowicza. W tej opowieści, skreślonej sprawnym piórem, są krew, pot, groza wojny, dramatyczne i drastyczne sceny, jak choćby ta w której przez godzinę po polu bitwy jeździ i strzela czołg Sherman, z wychylonym z wieżyczki bezgłowym trupem dowódcy. Zmagania w bitwie pod Chambois były tak wyczerpujące, że żołnierzom Maczka nakazano użycie pastylek benzedrynowych ( amfetamina), by byli w stanie dalej walczyć.
1 Dywizja Pancerna, która swój szlak bojowy skończyła atakiem na pierścień obrony Wilhelmshaven, wzięła udział w okupacji Niemiec. Szkoda, że temu niewojennemu wprawdzie, lecz ważnemu a mało znanemu epizodowi autor poświecił tak mało miejsca.