Bo do tanga trzeba „Dwójkarza"...

Czy można tańczyć tango z figurami 35 lat po swojej śmierci? Okazuje się, że tak.

Publikacja: 04.06.2011 01:01

Red

Gdy mój Ojciec pisał w latach 60. wspomnienia „Na wozie i pod wozem", licząc, że zostaną wydane jeszcze za jego życia (zmarł w 1976 roku), nie sądził, że jego pióro będzie jeszcze dobrze tańczyć w roku 2011. Dziękując „Rzeczpospolitej" za ciekawą i wnikliwą recenzję autobiografii Ojca (wydanej w grudniu 2010 roku, a którą odnalazłem w 2007 roku i przez trzy lata przygotowywałam do druku), nie sposób nie odnieść się do kilku zarzutów postawionych Ojcu – niestety, sam już nie może się obronić. I chyba nie musi – Pan Grzegorz Eberhardt sam dał się Ojcu wkręcić w parkiet – lektura wspomnień tak wciągała, że nie zwrócił nawet uwagi na mój wstęp, wyjaśniający całą historię powstawania tej książki. Chyba wtedy nie byłoby żadnych wątpliwości, czemu tow. Stalin, w przeciwieństwie do hitlera, był pisany przez Ojca jednak dużą literą. Książka nawet w tej postaci i tak nie miała szans ukazać się w PRL – co było pragnieniem Ojca. Pan Eberhardt potraktował jednak te wspomnienia tak, jak gdyby Ojciec napisał je przynajmniej w czasach III RP...

Zgadzam się – Ojciec dużo tańczył i balował (o tym tylko mógł swobodnie pisać)... ale już na pierwszym roku studiów w Wiedniu znalazł się na lektoracie z języka japońskiego – już tylko to może stanowić pierwszy sygnał, że został wybrany (jeszcze w ramach konspiracyjnego niepodległościowego związku Zet) do przyszłej pracy wywiadowczej (Józef Piłsudski już w 1907 roku nawiązał współpracę wywiadowczą z wywiadem japońskim). Prawdopodobnie bracia Zetowi kierowali dalszymi losami Ojca – przynajmniej do listopada 1918 roku. Nie było raczej przypadkowe skierowanie go do Monachium, wprowadzenie w Polonię monachijską i w otoczenie Stanisława Przybyszewskiego (też będącego w Zet), tak jak też wątpię, żeby przypadkowo został nagle w kwietniu 1918 roku skierowany do Kolna, gdzie natychmiast nawiązał kontakt z lokalną POW. W Zet obowiązywała tak głęboka konspiracja, którą utrzymano w II RP, że do tej pory nie znamy pełnej listy członków oraz dokładnych losów tej organizacji. Nie jest też przypadkiem, że zaraz po odzyskaniu niepodległości podoficer z byłej armii niemieckiej, natychmiast po przyjęciu  do Wojska Polskiego, zostaje adiutantem generała Osińskiego w bardzo trudnym Dowództwie Okręgu Generalnego Łódź i współpracuje z lokalną Dwójką w osobie Romana Starzyńskiego.

Z dokumentów, do których udało mi się dotrzeć dopiero po wydaniu książki, wynika, że służby niemieckie rozpracowywały Ojca już w czasie jego pierwszego pobytu w Gdańsku, stąd też wcześniejsza rezygnacja z prowadzenia placówki Huber w Monachium oraz piękna inscenizacja (dla niemieckiego wywiadu), łącznie z wyrzuceniem z WP i aresztem domowym w 1925 roku w Gdańsku. Po przewrocie majowym Ojciec natychmiast melduje się u ministra Becka w Warszawie. Nie przyjmuje stanowiska wojewody pomorskiego, ale zostaje prokurentem oraz dyrektorem działu wydawnictw Polskiej Agencji Telegraficznej i jako jedyny z wielu Dwójkarzy (przewijających się do 1939 roku przez PAT) pozostaje tam (już na stanowisku wicedyrektora całej agencji) do momentu aresztowania przez gestapo w październiku 1939 roku.

Podtytuł książki jest moim pomysłem – Ojca tytuł już był zastrzeżony – chcąc go zachować, musiałem go też rozwinąć – i, jak udowodniłem powyżej, Ojciec nie był, jak napisał Pan Eberhardt: „przez chwilę współpracownikiem Dwójki". W Dwójce nie było przypadków – tak twierdzą historycy specjalizujący się w wywiadzie II RP – a z tych „służb" się nigdy nie wychodzi. To akurat poznajemy teraz na własnej skórze przez całą III RP – z tą różnicą, że służby w międzywojniu w większości rekrutowały się z organizacji niepodległościowej Zet.

W tym miejscu kończy się moja odpowiedź przeznaczona do druku w „Rzeczy o książkach". Redakcja udostępniła mi swoje strony internetowe i w związku z tym postanowiłem swoją ripostę nieco rozbudować.

Habent sua fata libelli... i to bardzo dobrze, zwłaszcza dla tej książki. Niestety, aby ją móc dobrze zrozumieć, potrzebny jest nieco głębszy rys historyczny dotyczący czasu, który obejmuje, oraz kontekstu, w jakim powstawała. Posłużę się tu słowami historyka, profesora Akademii Pomorskiej w Słupsku, Wojciecha Skóry, badającego dzieje wywiadu polskiego na Pomorzu (a więc znającego działalność Ojca), które skierował do mnie po przeczytaniu recenzji oraz mojej krótkiej odpowiedzi na nią:

– Wspomnienia Pana Ojca w wielu zakresach pokrywają się z dokumentami Oddziału II (wywiadu wojskowego), które poznałem w archiwach. Wzbogacają je o wiele wspaniałych epizodów, kolorów, smaczków, ale i całkiem poważnych wniosków. A że w drobiazgach nie ma zgodności? To rzecz normalna nie tylko we wspomnieniach. Jeśli trzech dyplomatów napisze raporty z tego samego spotkania, na pewno będą mocno odmienne. Umysł relacjonującego przetwarza rzeczywistość, a nie ją w lustrzany sposób odzwierciedla. Historycy przyjmują wspomnienia jak specyficzny rodzaj źródła, wymagający krytycznego podejścia. Jest to dopiero punkt wyjścia do dalszych prac. Subiektywne podejście autora wspomnień do rzeczywistości nie tylko nie podważa ich wartości, ale wręcz jest tej wartości miernikiem. Im bardziej subiektywne, wyraziste, tym lepsze. Charakteryzują bowiem nie tylko czasy, ale i autora. A pretensje, że są takie, a nie inne, należy uznać za podobne kąśliwym uwagom, że banany są słodkie albo czosnek ostry. Można się spierać o interpretacje badaczy, ale nie o wymowę wspomnień.  Należy żałować, że do pewnych wydarzeń nie ma komentarza w przypisach, pochodzącego od zawodowego historyka. Ale nie umniejsza to zasadniczej wartości książki dla badaczy przeszłości. Prace takie należy potraktować jak wydanie źródła, z którego inni dopiero wyciągną wnioski. Ale wnioski niebędące oburzeniem na poglądy dawno nieżyjącego człowieka (co jest zazwyczaj jałowe), lecz o epoce, w jakiej żył i – przede wszystkim – jak ją odbierał. Należy też podkreślić, że wspomnienia Stanisława Zenona Zakrzewskiego są dotychczas jedynymi wspomnieniami oficera wywiadu polskiego pracującego w Wolnym Mieście Gdańsku i na placówce Oddziału II w Monachium. Ich wartość dla historyków trudno przecenić.

Gdy mój Ojciec pisał w latach 60. wspomnienia „Na wozie i pod wozem", licząc, że zostaną wydane jeszcze za jego życia (zmarł w 1976 roku), nie sądził, że jego pióro będzie jeszcze dobrze tańczyć w roku 2011. Dziękując „Rzeczpospolitej" za ciekawą i wnikliwą recenzję autobiografii Ojca (wydanej w grudniu 2010 roku, a którą odnalazłem w 2007 roku i przez trzy lata przygotowywałam do druku), nie sposób nie odnieść się do kilku zarzutów postawionych Ojcu – niestety, sam już nie może się obronić. I chyba nie musi – Pan Grzegorz Eberhardt sam dał się Ojcu wkręcić w parkiet – lektura wspomnień tak wciągała, że nie zwrócił nawet uwagi na mój wstęp, wyjaśniający całą historię powstawania tej książki. Chyba wtedy nie byłoby żadnych wątpliwości, czemu tow. Stalin, w przeciwieństwie do hitlera, był pisany przez Ojca jednak dużą literą. Książka nawet w tej postaci i tak nie miała szans ukazać się w PRL – co było pragnieniem Ojca. Pan Eberhardt potraktował jednak te wspomnienia tak, jak gdyby Ojciec napisał je przynajmniej w czasach III RP...

Pozostało 82% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski