„Bajki robotów" Lema były dla mojego pokolenia lekturą obowiązkową, cytowane z tej książki powiedzonka współtworzyły system porozumiewania się polskiego inteligenta epoki PRL. Ze wzruszeniem więc, ale też nieco zestresowana, sięgnęłam po adaptację dwóch opowiadań przygotowaną wysiłkiem dwojga polskich londyńczyków.
Andrzej Klimowski, profesor Royal College of Art, i jego żona Danusia Szejbal (oficjalnie używa zdrobniałej formy imienia) mają już na koncie graficzne rozpracowanie wielkiej literatury: wydali w londyńskiej oficynie Self Made Hero „Mistrza i Małgorzatę" oraz słynny horror „Dr Jekyll i Mr Hyde". „Robot" ukazuje się w Roku Lema, jednocześnie w wersji angielskiej i polskiej, jako jedno z wydarzeń programu polskiej prezydencji w UE.
Otwieram pierwsze strony – i z miejsca zakochuję się w wariacji na temat „Uranowych uszu", skrojonych wedle wizji Szejbal. A że trochę czasu upłynęło, odkąd czytałam oryginał, sięgam także do niego. Skróty w tekście konieczne, ale wymowa jasna, może nawet bardziej oczywista. Oto pewien inżynier Kosmogonik tworzy gwiezdne byty, żeby rozjaśnić mroki wszechświata. Jak Bóg...
U Szejbal demiurg wszechwładny przybiera skubizowaną postać ze sprężynowymi kończynami. Kosmiczną pracę psuje mu krnąbrny uczeń, przez którego jedna z gwiazd pęka, a w konsekwencji eksplozji powstają planety. Jedną, skleconą z metali ciężkich, rządzi paskudny i chciwy władca kontrolujący poczynania poddanych za pośrednictwem siatki szpiegów oraz... uranowych uszu, które każdy obywatel ma obowiązek nosić.
Tyranii sprzeciwia się młody wynalazca-wywrotowiec, lecz na nic jego wysiłki, śrubują mu usta, osadzają go w baszcie. Gdy wszechmocny Kosmogonik przybywa mu z pomocą, nieszczęsny więzień może tylko łańcuchami „wydzwonić całą prawdę". Przypominam: były lata 60., zimna wojna, Wielki Brat, cenzura, podsłuchy.