Wyciszony i zawsze spokojny Adam Makowicz może raczej uchodzić za wzór łagodności. Musiał być wszakże niesłychanie konsekwentny w życiu, by wbrew niesprzyjającym okolicznościom opanować tajniki jazzu tak, że stał się muzykiem światowego formatu.
Dzieciństwo przypadło na lata II wojny światowej, potem z rodzicami zamieszkał w Rybniku. Edukacji muzycznej nigdy nie zwieńczył dyplomem. Co pomogło mu odnieść sukces? Talent połączony z wrodzoną muzykalnością, ale i lekcje w rybnickiej szkole u Karola Szafranka, który tak kształcił, by 18-letni pianista umiał grać wszystko i nie mieć żadnych technicznych problemów.
Być może uczeń go rozczarował, gdyż nie został klasycznym wirtuozem. Zaraził się jazzem, nauka przestała go interesować, w końcu wyniósł się z domu, by koczować w piwnicy krakowskiego akademika. To już był koniec lat 50., gdy jazz wyszedł z katakumb, choć nadal władze PRL ledwo go tolerowały.
Do dalszego ciągu odsyłam do wywiadu rzeki "Grać pierwszy fortepian". Tytuł oddaje osobowość Adama Makowicza. Kiedy już stał się muzykiem rozpoznawalnym na międzynarodowym rynku, mógł być partnerem gwiazd. Wybrał trudniejszą drogę solowych występów, które nie zmuszały do kompromisów, lecz pozwalały grać własną muzykę. A dzisiaj, skończywszy siedemdziesiątkę, nadal uważa, że powinien się rozwijać.
Pytania zadaje Marek Strasz, który od kilkunastu lat wspiera artystę jako jego menedżer. Nie jest natrętny, przede wszystkim słucha. W wielu miejscach czytelnik chciałby być bardziej dociekliwy, ale są to opowieści kontrolowane. Makowicz nie pozwala sobie na zbytnią intymność, a o innych mówi niemal wyłącznie pozytywnie.