Był uosobieniem artysty kawiarnianego. Wstawał około 10, w południe był już w Ziemiańskiej, gdzie literacki salon przedwojennej Warszawy wydawał swe wyroki. Potem obiad u Simona i Steckiego, teatr i dancing w Adrii albo partyjka brydża. A jednak w 20-leciu napisał 1090 felietonów, 345 utworów wierszem, trzy komedie i tyleż powieści oraz dramat wierszem.
Lubił kreować się na dżentelmena o nienagannych manierach. Wrażliwego poetę, autora kabaretowych skeczy, politycznych szopek. Co nie przeszkadzało mu doskonale odnajdywać się w sporach, a walcząc bywał brutalny. Tygodnik „Wiadomości Literackie" stał się jego polem bitwy. Jako recenzent teatralny nie oszczędzał nikogo. „Każda wielka sztuka deformuje życie, nie znaczy to jednak, że każda deformacja jest sztuką" – pisze o „Wariacie i zakonnicy" Witkacego, który się wściekł i przesłał Słonimskiemu zawiadomienie, że przenosi go na liście przyjaciół z 4. na miejsce 37.
Krytyka teatralna służyła mu do staczania bojów politycznych, stąd tak liczne aluzje do rządów, naśmiewanie się z faszyzmu i bolszewizmu. Był też samozwańczym obrońcą dobrego gustu i poziomu artystycznego. „Robota recenzenta czy felietonisty polega w znacznej mierze na utrzymaniu linii demarkacyjnej pomiędzy sztuką a tandetą" – pisał. Jako liberał stawiał na postęp, walczył z objawami obskurantyzmu.
Lubił o sobie mówić, że jest osobno „anty", i osobno „semita". A także: „ Wszystko mam na sobie angielskie, wszystko londyńskie, ubranie i krawat, i buty, i skarpetki... tylko morda żydowska". W rubryce pochodzenie wpisywał: polskie. W imię racjonalizmu wykłócał się z Żydami ortodoksyjnymi. On, którego dziad i pradziad chodzili w chałatach. Po latach obejrzy w socjalistycznej telewizji, jak Władysław Gomułka całej Polsce czyta w Sali Kongresowej jego felieton z 1924 roku, w którym napisał, że zazdrości Żydom poczucia tożsamości, bo sam nie wie, kim jest. I sekretarz napominał: „niech pan się zastanowi, kim pan jest". Słonimski odpisał mu w nigdy nie wysłanym liście: „Jestem Polakiem. Polakiem maniakalnym".
Jednak chyba najtrudniejszą walkę musiał stoczyć ze sobą. Wyjechał na początku wojny przez Bukareszt do Londynu. W publicystyce krytykował emigrację za jej endecką twarz, brak rozliczenia sanacyjnych elit. Koniec wojny postawił go w sytuacji najtrudniejszego życiowego wyboru: czy pozostać na Zachodzie bez więzi z polskim środowiskiem, czy popierać Polskę, która odbudowuje się pod kontrolą ZSRR?
Kiedy przyjeżdża na rekonesans do Warszawy, właściwie nie chce przyjąć do wiadomości, co się wydarzyło. Kiedy Monika Żeromska, córka autora „Popiołów", pokazuje mu właz, z którego wyszła po paru godzinach krążenia, pisarz rzuca: „Nie chcę tego słuchać".
Był zaprzątnięty zbyt mocno sobą? Przyjął postawę obronną? Sam zresztą nie opowiadał o przyrodnim bracie Adamie. W dniu pacyfikacji getta w Piotrkowie zabił swoją rodzinę, a potem siebie.
Widział, co działo się w polityce, trwał najciemniejszy okres stalinizmu. Jednak oswajał się z systemem, najpierw dostał posadę w UNESCO w Paryżu, potem został szefem Instytutu Kultury Polskiej w Londynie, co ostatecznie pogrążyło go w oczach dawnych przyjaciół na emigracji.