Przez wiele lat pracował jako geodeta. W latach 50. działał w środowisku młodych literatów związanych z pismem „Współczesność", a po wyjeździe z Polski kilka jego wierszy wydrukowano w paryskiej „Kulturze". Jego prawdziwy literacki debiut przypada jednak na 2003 r. Zachwycił wszystkich zbiorem opowiadań „Kalahari".
„Nasz człowiek w Botswanie" to nie tylko biografia. To także reportażowy zapis wspólnej podróży pisarza i współpracującego z „Rz" Bartosza Marca. Poznał ich ze sobą inny literat – Marek Nowakowski, który znał Albińskiego jeszcze z dzieciństwa. Znajomość dziennikarza ze starszym twórcą, początkowo grzeczna i kurtuazyjna, z czasem staje się coraz bardziej zażyła i przyjacielska.
Łączy ich wiele: fascynacja podobną literaturą, poczucie humoru oraz zamiłowanie do podróży. Marzec widzi go jako spadkobiercę przenikliwego pisarstwa Josepha Conrada i Grahama Greene'a. Nawet tytuł książki nawiązuje do „Naszego człowieka w Hawanie" Anglika.
Wojciech Albiński urodził się w 1935 r. w podwarszawskich Włochach. Był za mały na konspirację, ale okupację dobrze pamięta. Opisał ją we wspomnieniach „Achtung! Banditen!". Choć płonąca Warszawa w 1944 r. była na wyciągnięcie ręki, mieszkańcom przedmieść nic nie groziło. Skrupulatni Niemcy mieli zniszczyć tylko stolicę i wymordować jej mieszkańców. Rozkazy nie dotyczyły podmiejskiego osiedla.