Rimini Protokoll – niewygodny świat przedstawiony

Opowieść o teatrze, który jest pozbawiany nie tylko masek, ale ram i murów tak bardzo, że nie do końca wiadomo czy w ogóle jest. Teatrze, który z założenia nie zachwyca, niekoniecznie wzrusza, ale nie daje spokoju. A przede wszystkim zmusza do refleksji

Publikacja: 11.08.2012 14:28

Rimini Protokoll – niewygodny świat przedstawiony

Foto: ha.art.pl

— Najwyższy czas, żeby po trzech tysiącach lat teatr, w którym jedni ludzie chcą zachwycić innych, robiąc rozmaite rzeczy, zaczął pokazywać rzeczy interesujące, a nie popisy kunsztu. Żeby zajął się procesami, które mają istotny wpływ dla naszego społeczeństwa - mówi Stefan Kaegi w rozmowie z Julią Kluzowicz, zamieszonej w polskim wydaniu książki, która pochyla się nad tym teatralnym kolektywem twórczym.

Nie sposób nie najeżyć się na takie dictum, które lekką ręką przekreśla tysiąclecia tradycji. Lecz nim równie lekką ręką przekreślimy Rimini Protokoll jako marginalne zjawisko, które buńczucznymi manifestami nadrabia ciężko strawną formę, warto powstrzymać się przez moment. Tak jak zrobił to Kaegi, gdy przyjechał do Polski:

– Zdałem sobie sprawę, że „teatr” w tym kraju jest czymś świętym, skoro rozmawiali o czymś, w co głęboko wierzyli. A moje projekty temu zagrażały – wspomina pierwszą refleksję po rozmowach z Polakami jeden z twórców Rimini Protokoll. I tłumaczy: – Nigdy wcześniej nie zetknąłem się z taką postawą (…) Nadal jestem pod wrażeniem powagi, z jaką podchodzicie do przedstawień teatralnych. Nikt tu nie patrzy z góry na reżyserów teatralnych – biedni chłopcy nie znaleźli sobie lepszej roboty. Ludzie w Polsce mają dla nich rodzaj respektu, a nawet podziwu

Przychylnością napawało mnie jego zdanie, wyrobione na podstawie realizacji w Krakowie, że normalni, zupełnie zwykli Polacy, wciągnięci przezeń w na poły teatr, na poły w grę miejską, angażują się całymi sobą – Mam wrażenie, że chodzą po mieście w podobny sposób, jak czytają literaturę – wyróżniał nas.

Ciemna strona Unii Europejskiej

Zaślepienia nie mogłem im zarzucić. A jednak nie mogłem od razu dostrzec żadnego poważnego światła w realizacjach Rimini Protokoll.

Rzeczywiście miałem wrażenie, że projekty kolektywu założonego w 2000 roku przez urodzonych w 1969 r. – Szwajcara Stefana Kaegi oraz Niemców Helgardy Hauga i Daniela Wetzela, jeśli nie zagrażają teatrowi, to są po prostu… wydumane i nudne.

Podobnie Roman Pawłowski. Krytyk „Gazety Wyborczej” w tekście stanowiącym wartość dodaną polskiego wydania wspomina zupełną a-teatralność (brak akcji, narracji, konfliktów dramatycznych, realnych zdarzeń), gdy namówiony wybrał się na jedno z pierwszych przedstawień. „Tutaj nikt niczego nie udawał, nie było wyrafinowanych świateł, ani scenografii. Zamiast wykreowanego świata sceny była ulica w śródmieściu Kolonii, zabudowana nudnymi budynkami z lat sześćdziesiątych. Bohaterowie mówili swoim własnym tekstem, nie siląc się na ich interpretację. Ich historie… Czy rzeczywiście niemiecki teatr nie ma innych tematów? – myślałem. To byli portierzy z Cordoby w Argentynie, jeden pilnował stadionu sportowego, inny stacji benzynowej, jeszcze inny szkoły. Wszyscy stracili pracę kiedy argentyńska gospodarka załamała się na przełomie wieku. Popijają mate, rozmawiali o swoich marzeniach (…) Czułem się, jakbym podsłuchiwał emigrantów w barze. A jednak było coś, co nie dawało mi spokoju w tym spektaklu.

Istotnie. Jest w nim coś, co nie daje spokoju. Poznając świat proponowany nam przez Rimini Protokoll, gdy weźmiemy w nawias z kilometra pachnące wydumaniem pojęcia, które karzą nam nazywać zaproszonych do udziału amatorów „ekspertami życia”. Gdy oderwiemy się od hyper–realizmu spektaklu złożonego z opowieści ludzi, którzy mówią o swoich czynnościach przy pracy podczas uroczystościach pogrzebowych, usłyszymy nie tyle błahe epatowanie śmiercią, niekoniecznie niezbędnym opisem czynności w prosektorium, ale może o wiele bardziej nieukojony żal (wiemy, że już prawdziwego) muzyka, że w miejsce Chopina podczas uroczystości musi grać musicalowe szlagiery. A dalej, że obrzęd (na Zachodzie) stał się de facto przerażająco pusty.

Czyli coś, co przez trzy tysiąclecia było autentyczną siłą teatru – właśnie „zajmowanie się procesami, które mają istotny wpływ dla naszego społeczeństwa”.

Tak też Kaegi wspomina narodziny „Cargo Sofia”, gdzie widzowie zostali nie tylko posadzeni w naczepie TIR-a, ale jechali, a raczej grzęźli w warszawskich korkach. A gdy się zatrzymywali, zatrzymywała się również projekcja przyspieszonej, acz całej drogi do Bułgarii. Jedyny co było obecne cały czas, to sączona – bardziej uczestnikom niż widzom – przez głośniki  opowieść wiozącego ich kierowcy. Rimini Protokoll pokazuje, że głos człowieka, któremu współ-zawdzięczamy świeżość naszych ulubionych cytrusów, nie tyle nie istnieje, co raczej – nie chcemy go słyszeć.

– W jakiejś mierze te biografia napisała globalizacja – mówi Kaegi – Podczas przygotowań do projektu odwiedziliśmy Bronisze, żeby zobaczyć skąd pochodzi żywność dostarczana do Warszawy. Ta wycieczka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Właśnie tak wyobrażałem sobie ciemną stronę Unii Europejskiej. Zobaczyłem tam drobnych rolników z Polski, którzy z niesprawnych samochodów próbowali sprzedawać zepsute pomidory. Po drugiej stronie stały duńskie ciężarówki pełne świeżych pomidorów i wiadomo było, że z tej rywalizacji Polacy nie ujdą zwycięsko.

Głębokie trzewia teatru

Wydana przez Fundację Malta i korporację Ha!Art, książka prezentuje się jako nie tylko jako dość solidne teatrologiczne vademecum (acz z wyraźną przewagą przychylności niż krytycyzmu). Jednak co ważniejsze – polskiemu widzowi, który nie widział nawet żadnego z działań teatralnych Rimini Protokoll pozwala złożyć obraz, a bardziej patchwork tego, co dzieje się w głębokich trzewiach współczesnego teatru.

Jednak zdecydowanie największą zaletą jest zdolność przejrzenia się współczesności niczym w lustrze wody. I to wcale nie tej znanej nam z reklam o krystalicznym błękicie, nie wolnej od zamąceń, wykrzywień i paprochów świata.

Lektura Rimini Protokoll uświadamia nam jak wiele tracimy, gdy na proscenium milknie głos refleksji wypierany bądź to wydumanym konceptem realizacyjnym, bądź, o wiele częściej. krzykliwym variétés, któremu brakuje jedynie śmiechu z off-u. Czy szerzej – co straciliśmy, gdy kohorty domorosłych paparazzi najechały oazę fotografii, która zwracając uwagę pięknem czy brzydotą, zawsze raczyła nas swą siłą – prawdą. Wreszcie, jak dalekie są skutki amputacji z naszej codziennej świadomości, reportażu z prawdziwego zdarzenia w prasie, radiu i telewizji. Jednym słowem – jak niesłychanie zredukowaliśmy przez to nasze istnienie, zamknęliśmy się na żyjących obok ludzi, dopuszczając na odległość niewiele mniejszą niż społecznościowy profil jedynie ich sztuczne autokreacje, a i to za zaproszeniami.

Rimini Protokoll pokazując nam – a bardziej nawet – czyniąc nas częścią świata, w którym zamknięty jest kierowca bułgarskiej ciężarówki, ten zamknięty krąg ułudy próbuje przełamać. A więc przywrócić nam nie tylko elementarną empatię, ale może nawet, tak po prostu zdolność widzenia prawdziwego, dosłownie otaczającego nas, świata w miejsce tego rumianego jak rzeźnia o poranku.

A to przecież dopiero zaledwie punkt wyjścia do prawdziwej niezwykłości teatru – zdolności przeobrażania. Na tej drodze – za którą zdaje się najwyraźniej acz nieco podskórnie tęsknić Rimini Protokoll, a i wcale nie małą część widzów. Znaleźliśmy się więc znów w punkcie wyjścia w którym już przecież byliśmy? Dalej był Szekspir, dużo dalej – Słowacki z jego marzeniem pozostawionym nam w „Testamencie” by „nas, zjadaczy chleba w aniołów przerobić”.

Czy nie dlatego polski teatr cieszył się takim szacunkiem? Jakże wymowne, że na to właśnie zwraca uwagę ów zagraniczny, światowy, awangardowy artysta / performer / reżyser / scenarzysta. Czy jeszcze widzimy to my?

Rimini Protokoll. Na tropie codzienności, Miriam Dreysse i Florian Malzacher (red.), Anna R. Burzyńska (red. pol.), Poznań – Kraków 2012; książka dostępna także w formie elektronicznej

— Najwyższy czas, żeby po trzech tysiącach lat teatr, w którym jedni ludzie chcą zachwycić innych, robiąc rozmaite rzeczy, zaczął pokazywać rzeczy interesujące, a nie popisy kunsztu. Żeby zajął się procesami, które mają istotny wpływ dla naszego społeczeństwa - mówi Stefan Kaegi w rozmowie z Julią Kluzowicz, zamieszonej w polskim wydaniu książki, która pochyla się nad tym teatralnym kolektywem twórczym.

Nie sposób nie najeżyć się na takie dictum, które lekką ręką przekreśla tysiąclecia tradycji. Lecz nim równie lekką ręką przekreślimy Rimini Protokoll jako marginalne zjawisko, które buńczucznymi manifestami nadrabia ciężko strawną formę, warto powstrzymać się przez moment. Tak jak zrobił to Kaegi, gdy przyjechał do Polski:

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Literatura
„James” zrobił karierę na świecie. W rzeczywistości zakatowaliby go na śmierć
Literatura
Silesius, czyli poetycka uczta we Wrocławiu. Gwiazdy to Ewa Lipska i Jacek Podsiadło
Literatura
Jakub Żulczyk z premierą „Kandydata”, Szczepan Twardoch z „Nullem”, czyli nie tylko new adult
Literatura
Epitafium dla CK Monarchii: „Niegdysiejsze śniegi” Gregora von Rezzoriego
Literatura
Percival Everett „dopisał się” do książki Marka Twaina i zdobył Nagrodę Pullitzera