— Najwyższy czas, żeby po trzech tysiącach lat teatr, w którym jedni ludzie chcą zachwycić innych, robiąc rozmaite rzeczy, zaczął pokazywać rzeczy interesujące, a nie popisy kunsztu. Żeby zajął się procesami, które mają istotny wpływ dla naszego społeczeństwa - mówi Stefan Kaegi w rozmowie z Julią Kluzowicz, zamieszonej w polskim wydaniu książki, która pochyla się nad tym teatralnym kolektywem twórczym.
Nie sposób nie najeżyć się na takie dictum, które lekką ręką przekreśla tysiąclecia tradycji. Lecz nim równie lekką ręką przekreślimy Rimini Protokoll jako marginalne zjawisko, które buńczucznymi manifestami nadrabia ciężko strawną formę, warto powstrzymać się przez moment. Tak jak zrobił to Kaegi, gdy przyjechał do Polski:
– Zdałem sobie sprawę, że „teatr” w tym kraju jest czymś świętym, skoro rozmawiali o czymś, w co głęboko wierzyli. A moje projekty temu zagrażały – wspomina pierwszą refleksję po rozmowach z Polakami jeden z twórców Rimini Protokoll. I tłumaczy: – Nigdy wcześniej nie zetknąłem się z taką postawą (…) Nadal jestem pod wrażeniem powagi, z jaką podchodzicie do przedstawień teatralnych. Nikt tu nie patrzy z góry na reżyserów teatralnych – biedni chłopcy nie znaleźli sobie lepszej roboty. Ludzie w Polsce mają dla nich rodzaj respektu, a nawet podziwu
Przychylnością napawało mnie jego zdanie, wyrobione na podstawie realizacji w Krakowie, że normalni, zupełnie zwykli Polacy, wciągnięci przezeń w na poły teatr, na poły w grę miejską, angażują się całymi sobą – Mam wrażenie, że chodzą po mieście w podobny sposób, jak czytają literaturę – wyróżniał nas.
Ciemna strona Unii Europejskiej