Na początku zeszłego roku na placu Tahrir protestujący we wspólnej sprawie islamiści i liberałowie zmusili do ustąpienia prezydenta Mubaraka. Z kolei 60 lat temu rewolucja pułkowników obaliła króla Faruka i w 1953 r. ustanowiono republikę. W obydwu przypadkach nastroje były euforyczne, a nadzieje ogromne. Kilka lat po rewolucji już było wiadomo, że Gamal Naser wprowadza kolejny reżim, a przemiany społeczno-gospodarcze okazały się rozczarowujące. O tym właśnie opowiada „Pensjonat Miramar" Nadżiba Mahfuza, jedynego arabskojęzycznego literata wyróżnionego Noblem w 1988 r.
Akcja powieści rozgrywa się w połowie lat 60. u szczytu władzy Nasera. Zgodnie z nacjonalistyczno-socjalistyczną polityką ograniczano własność ziemską i nacjonalizowano przedsiębiorstwa. Na czarnej liście znaleźli się arystokraci, ortodoksyjni muzułmanie, a także komuniści. Nastroje społeczne pogarszała aktywność tajnych służb, ale prawdziwa katastrofa przyszła dopiero z druzgocącą porażką z Izraelem w wojnie sześciodniowej w 1967 r. W takim schyłkowym nastroju Mahfuz opowiada historię podupadłego pensjonatu. Przyjeżdżają tam głównie studenci i dawni znajomi greckiej właścicielki Marianny. Spokojną atmosferę zakłóca przybycie Zuhry – pięknej dziewczyny ze wsi. Uciekła do miasta przed małżeństwem ze starcem, którego wybrała jej rodzina. Jej obecność rozpala namiętności męskich lokatorów – starych i młodych, a splot wydarzeń doprowadzi do morderstwa jednego z nich.
Historię poznajemy z czterech punktów widzenia. Noblista buduje suspens niczym w kryminale i jednocześnie kreśli portret podzielonego społeczeństwa. Zrujnowani właściciele ziemscy łaszą się do reżimowych urzędników rekrutujących się z niższych warstw. Ci z kolei coraz częściej ulegają korupcji.
Stosując prosty zabieg, Mahfuz uzyskuje znakomity efekt. Wielogłosowa narracja oddaje wzajemne uprzedzenia, podziały, ale też przynosi refleksję o ułomności poznania i powierzchowności naszych sądów. To zgrabnie skrojona miniatura, pomysłowa i napisana świetnym językiem.