Jeździł zresztą po świecie bez przerwy, w późniejszych latach korzystając z delegacji służbowych, gdyż redakcjom zależało na wywiadach przeprowadzanych przez wziętego pisarza. Alberto Moravia nie tracił czasu. W Stanach Zjednoczonych poznał np. Saula Bellowa, późniejszego noblistę, ale we wspomnieniach poświęca więcej uwagi przygodzie z czarnoskórą prostytutką, choć - kto wie, czy nie obłudnie - utrzymywał, że do niczego między nimi nie doszło. Podobnie wspaniałomyślnie zrezygnować miał z seksu z małą dziewczynką w Chinach. "Rzymianka", którą napisał w ciągu czterech miesięcy między 1946 i 1947 r. i która przyniosła mu długo oczekiwany sukces finansowy, miała swoje źródło w erotycznym epizodzie, jaki przydarzył mu się dziesięć lat wcześniej z jakąś wielkiej ponoć piękności córą Koryntu.
Stałe związki miał w życiu trzy. Z Elsą Morante, autorką "Kłamstw i czarów" przeżył 25 lat, następnie 18 lat z Dacią Maraini, też pisarką, laureatką Nagrody Formentor, wreszcie 9 lat z Carmen Liéra. On zdradzał swoje partnerki, one nie pozostawały mu dłużne. Elsa, z którą -jak twierdził - "przestał być parą około 1955 r. ", znalazła pocieszenie w ramionach Luchino Viscontiego, słynnego reżysera, który wprawdzie był homoseksualistą, "ale czasami nie był". Nawiasem mówiąc, już w drugim związku Moravii z Dacią, ich najbliższym przyjacielem był inny reżyser, zdeklarowany pederasta, Pier Paolo Pasolini, o którego makabrycznej śmierci autor "Matki i córki" opowiada z detalami.
Cóż, życie Alberta Moravii, pół-katolika i pół-żyda, nie pasuje do szkolnych podręczników literatury. Ale też warto wziąć pod uwagę fakt, że takie, a nie inne było środowisko, w jakim obracał się ten prezes Międzynarodowego PEN Clubu (w latach 1959-1962) . Przyjaźnił się np. z Montalem, którego kochanką była niejaka Mucha, żona znanego krytyka sztuki Maragoniego i ciotka Natalii Ginzburg. W 1952 r. Alberto Moravia otrzymał Nagrodę Stregi za tom swoich opowiadań zebranych. Nagroda zrekompensowała mu wcześniejsze potępienie tej książki przez papieża. Jak widać, pewne sytuacje w literaturze, a może szerzej - w kulturze, są powtarzalne.
Moravia daleki był jednak od antyklerykalizmu. Piusa XII cenił za rolę, jaką odegrał ten papież w latach faszyzmu, a jedną z pozytywnych recenzji z debiutanckich "Obojętnych" Moravii zamieścił w "Civilta Cattolica" późniejszy Paweł VI. Brat Mussoliniego - Arnald, współwłaściciel wydawnictwa Alpes, które zdecydowało się na druk tej książki (napisanej przez niespełna siedemnastolatka! ), grzmiał natomiast: "Chcielibyśmy wiedzieć, czy młodzież włoska musi czytać książki Dekobry, pełne łatwych, dekadenckich przygód, Remarque'a, który niszczy patos wojny i Moravii negującego wszelkie ludzkie wartości". Po takiej ocenie przylgnęła do późniejszego autora "Pogardy" etykieta antyfaszysty, chociaż wspominał potem: "Chciałem napisać powieść przeciw obojętności, a tymczasem dopatrzono się w niej krytyki reżymu faszystowskiego, która nie leżała w moich zamiarach".
Tak więc Alberto Moravia został antyfaszystą i moralistą w jednej osobie, ale specjalnie z tego powodu nie ucierpiał ani w okresie rządów Mussoliniego, ani Badoglia. W 1942 r. opublikował krótką powieść "Maskarada", w której można było dopatrzyć się satyry na faszyzm, ale kamuflaż realiów, a pewnie i przynależna cenzurze tępota spowodowały, że skonfiskowany został dopiero drugi nakład tej książki.
Słowo "nakład" brzmi zresztą nazbyt dumnie. Jak już zostało powiedziane, prawdziwą karierę zrobiła dopiero "Rzymianka", aza nią "Matka i córka", "Pogarda", "Konformista". Jego utwory wydawano w masowych nakładach na obu półkulach, na ekran przenosili je tak wybitni reżyserzy, jak Godard i Bertolucci. Ale na edycję "Obojętnych" 5 milionów dzisiejszych lirów musiał dać mu ojciec, a sukces książki spowodował jedynie zwrot tych pieniędzy i ani jednego lira zysku. Dosyć długo zresztą Moravia był na utrzymaniu ojca, architekta, który wypłacał mu co miesiąc około 1/ 4 pensji, rozumiejąc, że jego kulejący, nie uczęszczający do szkół, ale bardzo pragnący zostać pisarzem syn, nie będzie się zajmował zwykłą pracą. Samodzielność finansową, i to ograniczoną, twierdził Moravia, osiągnął dopiero w wieku 33 lat. A wydany w 1944 r. "Agostino", gdy Moravia miał już dobrze wyrobione nazwisko, osiągnął nakład... 500 egzemplarzy.