Na temat muzułmanów i świata arabskiego mnożą się kolejne stereotypy. O zacofanych fundamentalistach, którzy dysponują najbardziej rozwiniętymi śmiercionośnymi zabawkami świata. O metropoliach, które po arabskiej wiośnie odsłoniły hedonistyczne oblicze z haszyszem i whisky w roli głównej.
Każdy z obrazków niesie plakatową sensację, której nie utemperował w zbyt banalnych reportażach nawet tak świetny autor Jonathan Littell. Zagubił się w arabskim świecie, chcąc pokazać zbyt wiele z dramatu Syrii.
Dlatego bardziej sobie cenię zapiski Canettiego, autora słynnej trylogii „Ocalony język", „Pochodnia w uchu" i „Gra oczu", bo więcej mówią mi o ludziach, kulturze i cywilizacji. Canetti nie kryje, że przyjął perspektywę przechodnia, który znalazł się w Marrakeszu trochę przez przypadek, towarzysząc brytyjskiej ekipie filmowej.
Miasto tak go wciągnęło, że dowiedział się więcej, niż mógł się spodziewać. Z jego kameralnych opowiadań napisanych klasycznym, pełnym spokoju stylem, spod podszewki życia wyziera brutalność. Canetti nie nadużywa emocji i wulgaryzmów, wystarczy, że życie jest agresywne.