W debiutanckiej powieści Marcina Nowaka Lubeckiego nie pada co prawda to nazwisko, ale od pierwszych stron wiadomo, że to powieść o Jarosławie Iwaszkiewiczu. Bohater jest prezesem Związku Literatów Polskich, posłem na Sejm PRL i starzejącym się wybitnym pisarzem, skrzętnie skrywającym homoseksualne upodobania.
Akcja rozgrywa się kwietniu 1964 roku, kiedy Iwaszkiewicz, czyli powieściowy Tadeusz Sokołowski, wyjeżdża na Kongres Literatów dla Pokoju w Rzymie. W Warszawie zostawia drażliwą kwestię Listu 34, złożonego przez Antoniego Słonimskiego do premiera Cyrankiewicza, w którym twórcy protestowali przeciwko polityce kulturalnej PRL. Sprawa jest wyraźnie nie w smak Sokołowskiemu-Iwaszkiewiczowi, co – jak wiemy z „Dzienników" – było prawdą.
Widać, że Lubecki dokładnie je przestudiował i czerpie z nich garściami. Można to dostrzec, gdy wprowadza anegdoty i domowe historie z życia pisarza, a także w samym języku i introspekcji prowadzonej przez bohatera.
Tadeusz Sokołowski wyrywa się z kongresu do Wenecji i tam przeżywa ciąg przygód wśród awangardowych twórców teatralnych. W powietrzu wisi atmosfera zbliżającego się 1968 roku, młodzi częstują Polaka skrętami i LSD, radio nadaje Beatlesów, a weneckie wakacje skończy wielka orgia. Jednak Sokołowski jest coraz bardziej przytłoczony tą wolnością. Na końcu już tylko marzy o spacerze z psami i planuje porządki w ogrodzie.
Zmiana imienia na Tadeusz nie jest przypadkowa. Lubecki wpadł na ciekawy pomysł, aby połączyć życiorys Iwaszkiewicza ze słynnym opowiadaniem Tomasza Manna „Śmierć w Wenecji". Sokołowski-Iwaszkiewicz to dawny nastoletni Tadzio, który zauroczył umierającego Gustava Aschenbacha. Czas się zapętlił i teraz starzejący się Tadzio jest zapatrzony w 17-letniego Amerykanina o imieniu jakże odpowiednim dla pięknego młodzieńca – David.