Lisowska zapewniała przed startem, że jest w życiowej formie, bo trener Jacek Wosiek przygotował ją do imprezy perfekcyjnie. 31-latka od początku biegła w pierwszej grupie, a kiedy tempo rosło i wykruszały się kolejne rywalki, ona wciąż trzymała się na czele. Było ich dziesięć, osiem, pięć, wreszcie ruszyła sama. Zostały dwa kilometry do mety. Nikt Polki nie był już w stanie dogonić.

- Wierzyłem, że Ola zdobędzie medal, bo jest przygotowana nawet na rekord Polski i czas 2:23. To był taki bieg, jaki lubi, z mocną drugą częścią dystansu. Medal pokazuje, że idziemy właściwą ścieżką. Jestem szczęśliwy, ale w głowie mam już igrzyska. Monachium to tylko przystanek na drodze do Paryża. Chcemy ciężką pracą spełniać marzenia - zapowiada Wosiek w rozmowie z „Rz”.

To on na ostatnich kilometrach skakał i krzyczał najgłośniej, a później przyjął Lisowską w ramiona. Pracują razem od czterech lat. Mistrzynię Europy wcześniej trenował Zbigniew Ludwichowski, czyli szkoleniowiec mistrzyni świata z 1991 roku Wandy Panfil. - Też chciałabym być mistrzynią świata, ale planuję jeszcze biegać przez dziesięć lat, więc wszystko przede mną - zapewnia Lisowska.

Jej startowi towarzyszyła dodatkowa motywacja. - Dzień wcześniej przeczytałam, że indywidualnie nie mamy szans. Przypomniało mi się to w trakcie biegu. Chciałam pokazać, że polski maraton też potrafi - mówi. Potrafi, bo nasze zawodniczki zajęły także trzecie miejsce w klasyfikacji drużynowej. Brązowy medal swoimi czasami wypracowały Lisowska, Angelika Mach i Monika Jackiewicz.