W Filharmonii Narodowej w Warszawie odbędzie się dziś pokaz „Amerykańskiego tournée” – zapisu filmowego z pierwszej podróży polskich filharmoników do USA w 1961 roku. Jak doszło do tego, że w apogeum zimnej wojny orkiestra z komunistycznego kraju wyjechała do Stanów Zjednoczonych?
Ówczesne władze komunistyczne szczególnie niechętnie wysyłały za granicę zespoły, nie tylko dlatego, że ktoś mógłby nie wrócić, ale także dlatego, że duża grupa ludzi mogłaby zobaczyć, jak żyje się w wolnym świecie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności od niedawna amerykańskim prezydentem był John F. Kennedy – zwolennik odmrożenia stosunków z Europą Wschodnią. Myślę, że to była jedna z przyczyn, dla których władze komunistyczne wyraziły zgodę na ten wyjazd.
Dlaczego akurat polska Filharmonia Narodowa otrzymała zaproszenie do USA?
Jeden z najważniejszych impresariów tamtych czasów Sol Hurok regularnie zapraszał do Stanów Zjednoczonych najlepsze filharmonie z całego świata i uznał, że polski zespół też na to zasługuje. Myślę, że nie bez znaczenia było to, że Filharmonia Narodowa już u schyłku lat 50. XX w. zyskała międzynarodową renomę – m.in. po wizytach w Belgii i Wielkiej Brytanii. Do Warszawy przyjeżdżało wielu najwybitniejszych solistów świata. Rok przed amerykańskim tournée wielkie zainteresowanie w świecie muzycznym wzbudziło nagranie koncertu orkiestry Filharmonii Narodowej pod batutą Stanisława Wisłockiego ze światowej sławy pianistą Światosławem Richterem. Płyta z koncertem Rachmaninowa zrobiła furorę na Zachodzie, otrzymała wiele nagród i była szeroko kolportowana.
Do USA pojechało wielu znakomitych muzyków, a wszystko dokumentował dyrygent Stanisław Wisłocki – prywatnie pański wuj.