Film Pawła Pawlikowskiego w maju br. zrobił furorę na festiwalu w Cannes, zdobywając nagrodę za reżyserię, zyskał też znakomite recenzje na całym świecie.

Osadzona na przełomie lat 50. i 60. historia miłości niemożliwej w tle kryje opowieść o trudnej polskiej polskiej historii, ale też bardzo współczesną refleksję na temat losów emigranta.

— To jest nagroda dla wszystkich, którzy przy tym filmie pracowali.  Paweł, a tobie dziękujemy za to, że pozwoliłeś nam przekraczać wszystkie granice i zabrałeś nas w podróż na drugą stronę, bo tam jest lepszy widok — — powiedziała producentka Ewa Puszczyńska zwracając się do reżysera, który jest za granicą.

W „Zimnej wojnie” wyróżniono też pracę  montażysty Jarosława Kamińskiego,  dźwiękowców – Macieja Pawłowskiego i Mirosława Makowskiego.

Srebrne Lwy przypadły „Kamerdynerowi” Filipa Bajona. To saga arystokratycznego rodu von Kraussów na przestrzeni blisko pół wieku, w latach 1900-1945. Epicka opowieść o burzliwej historii pierwszej połowy XX wieku i o Kaszubach, gdzie mieszali się Polacy, Niemcy, a wreszcie ci, którzy nazywali siebie zawsze po prostu Kaszubami.

— W filmie „Kamerdyner” pojawia się drogowskaz „Gdynia 30 kilometrów”. Myśmy tę drogę pokonywali trzy lata” — stwierdził reżyser.

Andrzej Woronowicz, który zagrał w filmie Bajona hrabiego von Kraussa dostał nagrodę za najlepszą rolę męską.

— Jestem zaskoczony pomimo przecieku — stwierdził. — Bo myślałem, że to rola drugoplanowa.

„Kamerdyner” zgarnął też nagrodę za charakteryzację (dla Oli Drobiec i Miry Wojtczak). Nagroda za muzykę skomponowaną do tego filmu dostał Antoni Komasa-Łazarkiewicz. Jury uhonorowało go jednocześnie za muzykę do „Wilkołaka” Adriana Panka. Dziękując mówił o wolności, która ma różne barwy i przypomniał, że gdzieś na Syberii Oleg Sencow głoduje już ponad 130 dni.

 Samemu Adrianowi Pankowi przypadła nagroda za reżyserię tego filmu. „Wilkołak”  jest horrorem, którego akcja toczy się tuż po II wojnie światowej. Ośmioro dzieci, które po wyzwoleniu obozu Gross-Rosen trafiły do sierocińca w opuszczonym pałacu po raz kolejny w życiu muszą walczyć o przetrwanie, gdy zaczynają je atakować wygłodzone wilczury tuż przed wyzwoleniem obozu wypuszczone na wolność przez SS-manów.

Nagrodę za scenariusz jury przyznało Janowi Jakubowi Kolskiemu, który w „Ułaskawieniu” wrócił do Popielaw i historii własnych dziadków, którzy po drugiej wojnie światowej postanowili pochować syna Wacława „Odrowąża” – żołnierza wyklętego, który został  zastrzelony przez  UB-eków wciąż teraz bezczeszczących jego grób.  Rodzice wiozą go więc na furze do oddalonej o 500 kilometrów Kalwarii Pacławskiej. Przedzierają się przez niespokojną, wstrząsaną niepokojami Polskę, która wciąż jeszcze nie zrzuciła z siebie wojennej traumy.

— Moja siedmioletnia córka Pola powiedziała mi: „Tato, pamiętaj, że scenariuszostwo jest lepsze niż reżyserstwo” — zażartował reżyser.

Grażyna Błęcka-Kolska grająca w tym filmie matkę „Odrowąża”, a babcię Jana Jakuba Kolskiego odebrała nagrodę dla najlepszej aktorki w roli głównej. Tę nagrodę aktorka zadedykowała swojej córce Zuzi, która zginęła w wypadku samochodowym kilka lat temu. „Ułaskawienie” uhonorowano również za najlepsze kostiumy wykonane przez Monikę Onoszko.

Za najlepsze role drugoplanowe jurorzy uznali kreacje Aleksandry Koniecznej i Olgierda Łukaszewicza w „Jak pies z kotem” Janusza Kondratiuka – poruszającej, pięknej i bardzo osobistej opowieści o ostatnich miesiącach życia jego brata – Andrzeja Kondratiuka.

— Chciałabym podziękować Januszowi Kondratiukowi, który zobaczył we mnie tę rudą baby — zaczęła niedawna bohaterka „Ostatniej rodziny” Aleksandra Konieczna, po czym pokłoniła się Idze Cembrzyńskiej, którą zagrała w filmie i która powiedziała jej kiedyś: Jest pani młodsza, niech się pani męczy”.

— Od pięćdziesięciu lat jestem na planie filmowym, seniorzy górą! — stwierdził Olgierd Łukaszewicz i dodał:

— My jak pies z kotem w tej naszej ojczyźnie, więc kochajmy się jak bracia i szerzmy tę miłość w całej Unii Europejskiej.

 Znana jest wirtuozeria polskich operatorów. I w tej kategorii jurorzy przyznali aż dwie nagrody: Jackowi Podgórskiemu za film „Krew Boga” Bartosza Konopki oraz Jakubowi Kijowskemu za „Fugę”.

Dwa tytuły, które stały się wydarzeniami festiwalu - „Kler” Wojciecha Smarzowskiego,  uhonorowany nagrodą dziennikarzy i typowany przez nich do Złotych Lwów oraz znakomite „7 uczuć” Marka Koterskiego - jurorzy wyróżnili  ex aequo swoją nagrodą specjalną.

— Odkąd mój starszy brat zaprowadził mnie do kina na „Tarzana” z Weissmullererm., chodzę do kina na aktorów. Dlatego dziękuję wszystkim aktoro  którzy zawierzyli mnie choć umierałem ze strachu — powiedział Marek Koterski odbierając statuetkę.

„Kler” poza tą nagrodą specjalną dostał nagrodę za scenografię Jagny Janickiej.

— To był dla mnie bardzo ważny film i dziękuję wszystkim, którzy odważyli się przy nim ze mną pracować” — stwierdziła laureatka.

Film Wojciecha Smarzowskiego swoim laurem poza dziennikarzami uhonorowali również widzowie głosujący po seansach w gdyńskim Multikinie. Reżyser odbierał nagrodę wśród huraganowych braw. „Nie ma co tyle klaskać, bo ktoś policzy” — zażartował, nawiązując do decyzji dyrekcji Radia Gdańsk, które postanowiło nie wręczać w tym roku nagrody Klakiera, która przypadłaby „Klerowi”.

 Nagrodę za debiut dostała Agnieszka Smoczyńska za „Fugę”. To jej druga taka nagroda – pierwszą dostała za „Córki Dancingu”. Powtórzenie tego wyróżnienia było możliwe, bo jury ocenia w tej kategorii pierwsze i drugie filmy reżyserów.

Konkurs „Inne spojrzenie” wygrały dwie świetne reżyserki. Złoty Pazur dostała Olga Chajdas za film „Nina”, nagrodę specjalną odebrała Jagoda Szelc za „Monument”.

 Laureatem Platynowych Lwów został  Jerzy Skolimowski.

Znów mam swoje pięć minut. A może sędzia najwyższy naszych losów zechce mi jeszcze użyczyć kilka dodatkowych minut za przerwy w grze i za nikczemne faule przeciwników. Moi koledzy, którzy odbierali nagrodę w poprzednich latach dawali upust swojemu krasomówstwu. Ja dam upust swojej małomówności. Powiem tylko: „Niech żyje wolność w polskim kinie”.