Lider nie zarządza bieżącymi sprawami. Dosadny kolokwializm – bieżączka, mówi, co to za wstydliwa choroba władzy. Do rozwiązywania codziennych problemów wystarczy menedżer. Lider określa strategiczne cele dla wcielenia w życie swojej wizji, wybiera taktykę ich realizacji, elastycznie ją koryguje. Utrzymuje kurs na cel. Kierunek nie zmienia się, cel nie oddala się czasowo, droga do celu mieści się w założonych kosztach. Takie przywództwo pozwala tworzyć Wielkie Projekty nie na „ręcznym sterowaniu“, jak powstało Muzeum Powstania Warszawskiego, a teraz powstaje program Euro 2012. Takie przywództwo wyznacza inny styl kierowania państwem czy miastem. I tego boją się politycy. Jakże potrzebny jest ten styl w kraju takim jak Polska. Z Polakami, takimi jakimi są, a nie jakimi chcieliby być lub – co gorsza – jakimi chcieliby ich widzieć politycy.
Tyle o przywództwie. Pora określić, czym dla Wielkiego Projektu jest cel. Wielki Projekt definiowany jest od końca – od strony celu. Jego obraz porusza wyobraźnię. Daje poczucie dumy, że potrafimy jako zbiorowość zrobić razem to, na co nas nie stać indywidualnie czy w małych przedsiębiorczych grupach. Wielkie Projekty muszą być pozytywnym wyzwaniem o globalnym kontekście. Jeśli nie będziemy w czymś najlepsi, to przynajmniej dorównamy najlepszym. Polityk może opowiadać o autostradach na konferencjach prasowych i nie budować ich. Polityczna odpowiedzialność jest u nas synonimem nieodpowiedzialności. Lidera Projektu obowiązuje jedno tylko kryterium: skuteczności mierzonej wyznaczonym zadaniem, czasem i pieniędzmi na realizację. Lider Projektu działa, a nie urzęduje. Dąży do celu, a nie płynie z prądem.
Wielkie Projekty mają to do siebie, że sukces jest jednoznaczny jak wynik finałowego meczu. Koniec może wyznaczać nowy początek. Tak jest na przykład w projektach infrastrukturalnych, które są częścią większej całości, całego systemu. Niemniej zawsze musi być jednoznaczny moment otwarcia i oddania do użytkowania. Obywatele muszą odczuć, ocenić, wiedzieć, że coś nastąpiło w przewidzianym czasie i według ustalonych zasad. Czym bowiem projekty publiczne różnią się od prywatnych? Ano właśnie brakiem dyscypliny rzeczowej, czasowej i finansowej. W tej dziedzinie mamy RPRL: nowe technologie i możliwości stykają się ze starym, dobrze znanym i usankcjonowanym przez prawo marnotrawstwem. A kontrole tylko mnożą asekuranctwo urzędników.
Prywatny inwestor myśli od końca, nigdy nie tracąc z oczu finalnego użytkownika lub nabywcy, który ma zapłacić za to, co powstaje. Inwestycje finansowane z naszych podatków wyglądają z gruntu inaczej. Urzędy procedują przy temperaturze dodatniej, a buduje się potem przy temperaturze ujemnej. Wynika to z odwiecznego cyklu zatwierdzania budżetów, podejmowania decyzji przez poszczególne szczeble administracji oraz przestrzegania terminów, zgodnie z najbezpieczniejszą i najbardziej nieodpowiedzialną interpretacją ustawy o zamówieniach publicznych. Nieistotne, czy będzie to nowy terminal na Okęciu, Ambasada Rzeczypospolitej w Berlinie, czy nowa siedziba Telewizji Polskiej. Prywatny operator hotelu zastanawia się, w jakiej kolejności wykończyć pomieszczenia, aby dwumiesięczny rozruch i trening personelu spowodował, że obiekt zafunkcjonuje na rynku w sezonie. W projektach autostradowych dla ministra infrastruktury liczy się tylko przecięcie wstęgi, niezależnie jak krótki jest odcinek autostrady i dokąd prowadzi. Jak w kabaretowym numerze Jacka Kleyffa – ministrowie najchętniej przecinaliby wstęgi wzdłuż.
Odpowiedź na pytanie o skuteczność działań sektora prywatnego jest jasna: coś powstało lub nie, jedzie – nie jedzie, leci – nie leci. Projekty polityczne np. wielkich reform, mają zupełnie inny charakter. Polityków fascynują zmiany strukturalne: powoływanie nowych instytucji i tworzenie nowych procedur. Np. powołaliśmy powiaty, bo to – podobno – decentralizuje władzę i przybliża ją do obywatela. A równie dobrze można było przypuścić, iż tworzy się kolejny szczebel biurokracji, który nas kontroluje albo na pieczątkę którego czekamy, aby decyzja niższego szczebla nabrała mocy. Reorganizacje okazują się celem samym w sobie. W Wielkich Projektach jest zgoła odmiennie. Struktury tworzy się ad hoc dla osiągnięcia celu. Sposoby działań są funkcjonalne i ludzie modelują je w ramach liberalnie rozumianego prawa: co niezabronione, to dozwolone.
Istotne, czy organizacja, jej procedury i kadry przybliżają nas do celu. Tworzone struktury działają na rzecz projektów, a nie tylko procedują.