Kiedy Waglewscy zagrali po raz pierwszy piosenki z albumu [męska muzyka], nie było wiadomo, jaka jest ta ich nowa muzyka, bo nic nie było słychać. Mimo to dumny jak paw senior rodu rzucał na lewo i prawo: “To moja najlepsza płyta!”. Rzeczywiście, piosenki słuchane z płyty, by użyć cytatu z Małego Wu-Wu – robią “wrażenie kolosalne”.
Przede wszystkim – dominujące na płycie kompozycje Wojciecha Waglewskiego, które otwierają nowy etap w jego twórczości. Oczywiście komplementy pod adresem nujazzowych dokonań Voo Voo nie były czczą uprzejmością. Gdyby jednak powstał kolejny album utrzymany w tej samej stylistyce – można byłoby mówić o muzycznym déja vu.
Myślę, że dobry wpływ miała na Waglewskiego seniora zeszłoroczna współpraca z Maćkiem Maleńczukiem, która zaowocowała albumem i przebojem “Koledzy”. Maleńczuk swoim prowokacyjnym stylem bycia i uroczą bezczelnością rozluźniał mistrza komplementami typu “pseudointelektualista z Ursynowa”, wytykał nietypową dla rockmanów kolekcję eleganckich butów i zaraził lidera jednego z najstarszych polskich zespołów nową energią. Kompozycje z [męskiej muzyki] imponują dlatego, że w czasach, kiedy wszystko już było, trudno do czegokolwiek je porównać. Owszem, zdarzają się podobieństwa do Iggy’ego Popa, Rya Coopera i Manu Chao, ale to delikatne nawiązania, a nie bezwartościowe kopie. Są piosenki bluesowe, reggae, a nawet folk, ale to tylko ogólne wrażenie, bowiem żaden utwór nie przybiera jednej, ostatecznej formy. Najlepszy przykład to blues “Majty” grany jak punk – anarchicznie, chropowato, z imponującym luzem, który wyzwala muzyków ze stylistycznych ograniczeń. Zgodnie z tytułową frazą: “To męska muzyka i męski rym/Trochę utyka – nieco wina w nim/ Nieraz lekko się słania/ Bredzi i klnie”.
Wiersze Waglewskiego seniora zdecydowanie różnią się od tekstów Fisza. Lider Voo Voo uchwycił fenomen dojrzałej męskości, wyzwalającej się z agresji i nieprzewidywalności testosteronu. Widzę sprawę w kilku ujęciach. To mężczyzna, który przeżył wielką miłość, nie mógł przez nią jeść i pić. Po latach rozumie, że rozczarowanie żoną bywa chwilowe i jeśli się postara – przemija. Nawet kiedy podczas rodzinnej kolacji przeciąga się trudne do wytrzymania milczenie – bohater [męskiej muzyki] potrafi pohamować wybuch agresji. Szczęście przyjmuje bowiem różne oblicza w kółku rodzinnym.
Ale też bohater Waglewskiego ma w odwodzie niezawodnego przyjaciela… którym jest kolekcja dobrych win. Te zaś sprawiają, że: “W niedzielę to nie widać mnie za wiele/ się nie golę – chromolę”. Osobiście uważam, że liryk Waglewskiego powinien zastąpić wysłużony już wiersz Marcina Świetlickiego o nastroju nieprzysiadalnym. Brawo za kompozycję “Chwilę będzie ciszej” i blues “Trafiony” z porywającą partią harmonijki Bartka “Boruty” Łęczyckiego.